W ramach jednego z cykli, jakie omawiamy na Italomanii tj. „Włoscy patroni warszawskich ulic” wybrałam Michała Elwiro Andriollego, bo od lat miałam w domowej bibliotece stare duże wydanie „Pana Tadeusza” Adama Mickiewicza z ilustracjami Andriollego. Pomyślałam, że mam gotową pomoc do prezentacji, którą mogę przynieść na spotkanie. Kiedy w związku z tym kilka lat temu zaczęłam przeglądać rysunki Andriollego w naszej epopei narodowej, to nagle poczułam ogromną potrzebę jej przeczytania i tak zrobiłam po kilkudziesięciu latach przerwy od liceum. Zachwyciłam się ponownie poematem, w którym z zaskoczeniem znalazłam wiele humorystycznych momentów i zachwyciłam się oczywiście ilustracjami, z których rysownik słynie najbardziej. Temat opracowania Andriollego dojrzewał u mnie kilka lat, najwyraźniej do lipca 2023 r. kiedy to przez ponad dwa tygodnie opiekowałam się domem znajomych w Józefowie i zaczęłam zwiedzać całą linię otwocką mając na uwadze przede wszystkim świdermajery zapamiętane z rodzinnych opowieści i kroniki spisanej przez ciocię. Dziadek mieszkający z rodziną w kamienicy w centrum Warszawy co roku wynajmował taki domek letniskowy na całe wakacje. Zwiedzając m.in. Otwock i idąc ulicą Michała Elwiro Andriollego i nawet nie mając jeszcze świadomości, że to jest ulica jego imienia, nagle zobaczyłam mural (śledzę je od lat w różnych miastach) z podobizną Andriollego i świdermajerem. Stanęłam zdumiona, bo nie miałam pojęcia co Andriolli ma wspólnego ze świdermajerami? Okazało się, że on je stworzył, zaprojektował, w ogromnym stopniu własnoręcznie wybudował i rozpropagował budując nie tylko własny dom rodzinny w tym stylu, ale kilkanaście innych domów dla letników z Warszawy! Zastanawiałam się, czy ktoś z kilkunastu członków Italomanii trafił na tę informację. Okazało się podczas prezentacji, że dla wszystkich była to wielka niespodzianka!
Im bardziej wgłębiałam się w historię życia Andriollego, tym bardziej rosło moje zdumienie nad niezwykłością, wszechstronnością tej postaci i jej zawiłych kolei życia. Zupełnie się tego nie spodziewałam i ciągle odkrywałam jakieś nowe wątki i nowe zdolności, umiejętności tego artysty często niemające ze sztuką jako taką zbyt wiele wspólnego.
Andriolli był niemalże rówieśnikiem Matejki, ale zaangażowanie w powstańcze działania i jego konsekwencje spowodowało, że dopiero w wieku 36 lat wkroczył na właściwą drogę kariery artystycznej. Gdyby nie wziął udziału w powstaniu i politycznych misjach, nie został przez to zesłany na Syberię, gdyby wystąpił ze swoimi pracami o dziesięć lat wcześniej… Pomyślałam, że gdyby jego życiorys był spokojny i poukładany, to nie mielibyśmy w naszym Panteonie twórców tak barwnej, niezwykłej postaci z kolejami losu zasługującymi na filmową opowieść.
Dobrze jest przytoczyć na początku pierwsze wrażenia ze spotkania Wiktora Gomulickiego ukrywającego się pod pseudonimem „Fantazy” z Andriollim podczas biesiady Warszawskiego Towarzystwa Ogrodniczego założonego w 1884 r., którego rysownik był jednym z najczynniejszych członków.
„Nie przedstawiał się on tak, jakby po nazwisku i stylu rysunków jego można było przypuszczać. Nie miał w sobie nic włoskiego: ani śniadej cery, ani orlego nosa, ani długich, czarnych włosów, ani miny rozmarzonej i awanturniczej. Nic w postawie jego i obejściu nie zdradzało romantyka – pomimo, że romantykiem był z krwi i kości. Dodajmy: romantykiem ostatnim, a przynajmniej jednym z ostatnich.
Średniego wzrostu, silnie zbudowany, ostrzyżony krótko, o oczach bystrych i prostym profilu, wyobrażał przede wszystkim: energię. Głos miękki, uprzejmy, odrobiną akcentu litewskiego zaprawiony, świadczył o dobrym sercu i umyśle czułym. Zawodowy charakter jego zdradzała jedynie bródka „napoleońska” przez malarzów chętnie noszona (choć równie często i wśród wojskowych francuskich spotykana), oraz występująca chwilami w rozmowie pewna artystyczna, „filistrom” obca – afektacja.
(…) Dzielny, ale bo też wyjątkowo od przyrody obdarowany. Talent pierwszorzędny, a nie wyczerpujący się. Umysł lotny i hartowny, energia niespożyta, a ciało – żelazne. Przy takich warunkach dojść można wszędzie i do wszystkiego”.
(…) Z kolei Piątkowski wspominał: „Towarzyskie walory Andriollego sprawiały, że stał się niezwykle cennym gościem na różnych obchodach i uroczystościach. (…) Ten szybki, elastyczny, gimnastyką wyrobiony chód, co wszystko charakteryzowało artystę i odróżniało go na pierwszy rzut oka od ogółu przeciętnych osobników. Cechy te występujące wyraźnie, a jednak zharmonizowane w całokształcie swym uosabiały doskonale typ człowieka pochodzącego z rasy romańskiej, że Andriolli był pochodzenia włoskiego, to uderzało od razu”.
Bratanek Pługa, Zenon Pietkiewicz tak uzupełniał charakterystykę artysty: „Gospodarz uprzejmy, serdeczny dla każdego, wychodził z granic tej uprzejmości, a raczej nie mógł nosić maski obłudy, gdy miał do czynienia z pyszałkostwem i arogancją. Biada było temu, kto owe fatalne cechy swej natury ujawnił. „Zmasakruję go!” – mawiał Andriolli, gdy mu się zdarzyło zetknąć z tego rodzaju osobnikiem. I rzeczywiście „masakrował”. Nadzwyczajna inteligencja, niesłychana rzutkość umysłu, żywe usposobienie i dar wymowy robiły to, że Andriolli bywał duszą zebrań towarzyskich, rozpraszał smutek, ospałość i apatię, rozgrzewał i zachęcał do dyskusji, umysły ociężałe zmuszał do myślenia. Pożądali go wszyscy, zarówno starzy jak i młodzi, zarówno kobiety jak i mężczyźni”.
Przyjaciel Andriollego, Henryk Dobrzycki pisał: „Ofiarności był to człowiek wielkiej. Niedola kolegi, potrzeby uczącej się młodzieży, wreszcie chęć przyjścia z pomocą pożytecznemu wydawnictwu (chodzi tu o kilka tzw. „jednodniówek”), żywo jego serce poruszały i i dawały impuls do czynnego i natychmiastowego wystąpienia z pomocą”.
Źródło: Janina Wiercińska „Andriolli. Opowieść biograficzna”
Po tych niezwykle ciekawych opisach sylwetki Andriollego należałoby jednak przedstawić trochę chronologii życiowych zdarzeń i encyklopedycznych faktów. Michał Elwiro (wg metryki Elwiryon) Andriolli to jeden z najznakomitszych polskich ilustratorów na rynku książkowym i prasowym drugiej połowy XIX wieku. Rysownik – wirtuoz ołówka, malarz, pedagog, powstaniec styczniowy, patriota, konspirator, więzień, zesłaniec, tułacz, obieżyświat, reporter, publicysta, zarządca majątku, sadownik, ogrodnik, rolnik, budowniczy, cieśla, murarz, architekt, twórca pierwszych podwarszawskich “świdermajerów”.
Urodził się w Wilnie 14 listopada 1836 r. (wg kalendarza juliańskiego 2 listopada), zmarł po chorobie nowotworowej w wieku 57 lat dnia 23 sierpnia 1893 r. w Nałęczowie, dokąd regularnie przyjeżdżał od początku lat 80. XIX w. W tym roku obchodzona była 130 rocznica jego śmierci.
Przyszedł na świat jako syn Włocha Francesco Andriollego ur. w 1794 r. w Brentonico niedaleko jeziora Garda czyli w pobliżu miejsca tegorocznej naszej podróży po Lombardii. Ojciec Andriollego uczestnicząc w wojnach napoleońskich trafił w 1812 r. do rosyjskiej niewoli w randze kapitana, a następnie w 1818 r. osiadł w Wilnie gdzie złożył egzamin uprawniający go do wykonywania zawodu dekoratora i malarza oraz do wykładania rysunku w szkołach powiatowych. Po przedłożeniu kilku prac do oceny przez Cesarską Akademią Sztuk Pięknych w Petersburgu, w 1839 r. zdobył wysoko ceniony dyplom akademii.
W Wilnie Francesco Andriolli rozpoczął współpracę z „Kurierem Litewskim”, nazywając się „artystą wydoskonalonym w snycerstwie tak z drzewa, jako też i z kamienia”, któremu nieobce też były brąz i gips. W 1827 r. ożenił się ze szlachcianką Petronelą Gośniewską, co może świadczyć o tym, że dorobił się sporego majątku. Mieli pięcioro dzieci, z których Erminio (starszy brat Elwira), Adela (młodsza siostra Elwira) oraz Elwiro dożyli pełnoletniości. Francesco Andriolli zmarł w 1861 r. w wieku 67 lat.
Żona zarządzała majątkiem i zajmowała się domem oraz wychowaniem dzieci, trzymała żelazną ręką dyscyplinę w rodzinnym domu i temperowała skutecznie awanturnicze zapędy młodego Elwira, który umiał to docenić i sprowadził ją w 1874 r. z Wilna do swojego domu w Stasinowie. Zmarła tam 1 grudnia 1880 r. w wieku 86 lat.
Dzięki działalności ojca, Elwiro już od dziecka otoczony był sztuką, a drugim po ojcu nauczycielem z młodości, a także przyjacielem na całe życie, stał się dla Andriollego Antoni Zaleski (1824-1885), w połowie XIX wieku rozpoznawalny, dziś już prawie zupełnie zapomniany artysta malarz. Andriolli po śmierci przyjaciela napisał: „Młody, ładny, wysoce wykształcony, bogaty i łatwy w pożyciu, był na rękach noszony w Wilnie”.
Ilustracje Zaleskiego do pamiętników Jana Chryzostoma Paska, reprodukowane były w formie litograficznej i wisiały na ścianach wielu dworków na Wileńszczyźnie, gdzie zetknął się z nimi i zachwycił także młody Elwiro. Wspominał później tę chwilę jako moment formacyjny: “Wiem, że stanowczo od tej chwili miałem jasną przed sobą drogę: poznać kraj, jego dzieje – i – o ile zdołam, odtworzyć je”. Sarmackie cykle Zaleskiego stanowiły dla Elwiro jedną z najważniejszych lekcji polskiej literatury, historii i sztuki. Nostalgia za odchodzącą w przeszłość szlachecką kulturą rzeczywiście stały się podstawą jego dorobku. Kiedy znacznie później, w 1891 r. rozgorzała w kraju dyskusja nad impresjonizmem, nad tym „co jest w sztuce ważniejsze: treść czy forma”, dla Andriollego „niepodważalną zasadą była służebność formy w stosunku do wychowawczych, narodowych powinności sztuki. I dlatego pozostał tym, czym był: epigonem romantyzmu w dobie dokonujących się szybko zmian. Ale zachował tolerancję wobec nowości nawet wtedy, gdy sam ich nie pragnął stosować.”
Młody Andriolli aktywny był też na innych polach – należał m.in. do chóru założonego i kierowanego przez Stanisława Moniuszkę – nie tylko słynnego kompozytora, ale od 1840 r. także organistę w wileńskim kościele św. Jana. Choć pierwsze nauki malarstwa i rzeźby pobierał od ojca, to właściwe studia artystyczne podjął wbrew jego woli – Francesco Andriolli nalegał, by Elwiro poszedł w ślady starszego brata Erminio studiującego w Moskwie medycynę i zagroził, że jeśli rzuci medycynę to nie będzie go wspierał finansowo. Spełnił swoją groźbę kiedy Elwiro szybko porzucił wydział lekarski na rzecz Moskiewskiej Szkoły Malarstwa i Rzeźby, ale wtedy brat ofiarnie dzielił się z nim pieniędzmi przysyłanymi tylko dla niego przez ojca. Ojciec, widząc determinację syna, pogodził się ostatecznie z jego wyborem. Dalsza część artystycznej edukacji Andriollego to Cesarska Akademia Sztuk Pięknych w Petersburgu. Choć dyplomowym obrazem Andriollego w 1858 r. był portret, to po powrocie do Wilna szybko skoncentrował się na malarstwie historycznym. W rodzinnym mieście nie zabawił długo, około 1859 r. ruszył do Rzymu, by studiować w prestiżowej Akademii Świętego Łukasza i tam w konkursie dla absolwentów uzyskał Wielki Srebrny Medal. Język włoski Andriolli znał biegle tak jak polski. W Rzymie poznał m. in. studiującego tam Witolda Lanciego późniejszego projektanta Pałacu Szlenkierów przy pl. Dąbrowskiego, będącego obecnie siedzibą Ambasady Włoskiej w Warszawie.
Ważniejsze od studiów pod kierunkiem rzymskich profesorów okazało się jednak dla Andriollego poznanie przy okazji tej podróży najstarszego syna Adama Mickiewicza – Władysława, z którym przyjaźnił się do końca życia. Uwielbienie Andriollego dla naszego wieszcza narodowego było powszechnie znane. Jak pisał Henryk Dobrzycki: „Nie znałem człowieka, który by szerzej, goręcej, fanatyczniej wielbił Mickiewicza niż Andriolli. Dzieła jego umiał na pamięć, a z „Panem Tadeuszem” nigdy się nie rozstawał”.
Dzięki Władysławowi Mickiewiczowi Andriolli poznał garibaldczyków, przebywał w zgrupowaniach legionu cudzoziemskiego i walka o niepodległość Italii działała na niego i innych Polaków niezwykle pobudzająco. U boku Garibaldiego uczył się czynnego patriotyzmu. Garibaldi, bohater narodowy walczący o zjednoczenie Włoch był znany ze swych sympatii dla Polaków i dawał wyraźnie do zrozumienia, że po sprawie włoskiej przyjdzie kolej i na sprawę polską. Andriolli, towarzysząc obozowi Garibaldiego, odbywał równolegle artystyczne wędrówki po całej Italii i stworzył grupę wczesnych szkiców krajobrazowych, która jednak przepadła w pożarze domu artysty w roku 1884.
Po rzymskich studiach artystycznych ukształtowany już twórca nie zdążył jednak rozwinąć swojej kariery, ponieważ w 1863 r. zaangażował się w powstanie styczniowe, czego konsekwencje odczuwał znacznie dłużej, niż trwały same walki powstańcze. Początkowo Andriolli werbował ochotników i dowodził małym oddziałem, a wkrótce walczył pod dowództwem Ludwika Narbutta, dawnego kolegi. Matka zabitego Ludwika Narbutta przemyciła rannego Andriollego w chłopskim stroju do Wilna. Nocował na cmentarzu bernardyńskim‚ w dzień przebrany za wieśniaka werbował ludzi do powstania. Zdradzony i schwytany‚ uciekł z więzienia, przeskakując przez mur w czasie spaceru. Ukrywał się w domu zamurowany w niewielkiej wnęce w kominie i przez szparę otrzymywał posiłki. Uciekł do Rygi w szatach staroobrzędowca. Następnie statkiem dotarł do Londynu i Paryża. We Francji zatrudnił się jako ilustrator w czasopiśmie “L’Illustration”, utrzymywał także kontakt z polskim środowiskiem emigracyjnym. Zaczął również uwieczniać swoje wspomnienia z czasów powstania świeżo zachowane w pamięci – z tamtego okresu tj. z 1865 r. pochodzi jeden z jego najbardziej znanych szkiców zatytułowany “Śmierć Ludwika Narbutta pod Dubiczami”, na którym uwidocznił samego siebie w chwili unoszenia ciała martwego wodza z pola bitwy.
W Paryżu mieszkał do 1866 roku. Jako emisariusz Komitetu Emigracji Polskiej wrócił do Polski przez Konstantynopol i Krym. Wydany na Podolu przez swych przewodników wylądował w twierdzy w Chocimiu, z której próbował uciec wyłamując kraty w oknie i opuszczając się na ziemię przy pomocy powiązanych prześcieradeł. Został jednak schwytany, potem skatowany przez carskich funkcjonariuszy, a następnie poddany wielomiesięcznemu śledztwu. W lipcu 1868 roku usłyszał wyrok – 15 lat katorgi, ale nastąpił niespodziewany zwrot wydarzeń po tym, jak w celi, po zdobyciu fotografii żony gubernatora wileńskiego, namalował jej powiększony portret. Podstarzała piękność‚ niegdyś brylująca na petersburskich salonach‚ zachwyciła się tym nieco odmładzającym ją portretem i zapragnęła poznać osobiście artystę. Andriolli od pierwszego wejrzenia szturmem zdobył serce leciwej piękności, która wstawiła się za rysownikiem i dzięki niej nie dojechał na Syberię. Osiadł na lekkim zesłaniu w Wiatce, gdzie malował i rzeźbił. Konserwował rzeźby i freski w katedrze wileńskiej, wykonał rzeźbę Ukrzyżowanego dla kościoła Franciszkanów, a do cerkwi w kilku pobliskich miejscowościach namalował ikonostasy.
Andriolli zajął się również portretowaniem lokalnych mieszkańców. W Wiatce został też nauczycielem córki praktykującego tam lekarza, dwunastoletniej wówczas Anny Bilińskiej, a wkrótce wybitnej malarki. Była pierwszą polską artystką, która zdobyła międzynarodową sławę.
Prace w monastyrach tak zauroczyły miejscowych prominentów‚ że kiedy na mocy amnestii w wieku 35 lat pojechał do Warszawy‚ wrócił sam do Wiatki‚ by realizować intratne kontrakty dla Cerkwi.
Ten burzliwy fragment życiorysu Andriollego obdarzonego krasomówczym talentem, w kolejnych relacjach mnożył się w szczegółowych wersjach, zmieniały się tożsamości ludzi, którzy go ukrywali, detale przebrań, kryjówek i żadnej z nich nie powstydziłby się autor powieści awanturniczych (ukrywał się pod przybranymi nazwiskami m.in. Malinowski, Brzozowski).
Na mocy częściowej amnestii ogłoszonej z okazji urodzin Wielkiego Księcia Jurija Aleksandrowicza, w listopadzie 1871 r. odzyskał wolność, wyjechał do Warszawy i podjął współpracę z kilkoma ilustrowanymi periodykami – m. in. “Tygodnikiem Ilustrowanym”, “Kłosami”, “Wędrowcem” i “Tygodnikiem Powszechnym”. Niemal dekadę spędzoną na tułaniu się, ukrywaniu, wreszcie zesłaniu nadrabiał Andriolli pracując za czterech, a środek ciężkości jego sztuki z malarstwa przeniósł się na ilustrację. W tym czasie jako ilustratorzy pracowali też w polskich periodykach m.in. Wojciech Gerson czy Ksawery Pillati (znany nam z prezentacji Ewy Sz.), aktywni jednak też na innych polach, przez co na łamach prasowych obecni rzadziej. Skoncentrowany w pełni na działalności ilustratorskiej Andriolli wkrótce stał się więc na tym rynku czołową figurą i początek jego kariery okazał się pasmem sukcesów. Warszawa zachłysnęła się jego ilustracjami w prasie. Stanisław Witkiewicz z goryczą pisał‚ że każą mu rysować „jak Andriolli“.
Pracował dużo i odpowiednio dużo zarabiał, wkrótce więc w 1873 r. zakupił ziemię i niewielki murowany dworek w podwarszawskim Stasinowie koło ówczesnego Nowomińska (dziś na terenie Mińska Mazowieckiego). W 1875 r. poślubił młodszą o 19 lat Natalię Tarnowską. Z wielką radością powitali urodziny córki Marii, którą artysta pokochał bezgraniczną miłością. Jednak szczęście rodzinne w Stasinowie zostało poważnie zakłócone przez odejścia bardzo bliskich Andriollemu osób. W 1876 r. umiera ukochany starszy brat Erminio, dwa lata później zaledwie półtoraroczna córeczka i niedługo potem matka artysty. Córka i matka spoczęły na miejscowym cmentarzu, a ciągła pamięć o nich przyczyniła się do podjęcia przez Andriollego decyzji o wyprowadzeniu się ze Stasinowa. Dodać jeszcze trzeba, że Stasinów leżał przy ruchliwej szosie, w pobliżu miasteczka i karczmy, a w okolicy nie było ani większego lasu, ani wody, co nie odpowiadało romantycznemu usposobieniu artysty. W okresie zamieszkiwania w Stasinowie Andriolli zaprzyjaźnił się z doktorem Henrykiem Dobrzyckim, lekarzem w szpitalu św. Józefa w pobliskiej Mieni. Doktor w krótkim czasie stał się przyjacielem domu. Był nie tylko lekarzem, ale też filantropem, muzykologiem i kompozytorem.
Dworek Andriollego nie miał szczęścia i niestety popadł w ruinę, a próby jego odrestaurowania nie powiodły się do dziś, bardzo szkoda. Jednak w 2019 r. w magiczny sposób nie tylko ożył, ale gościł w swoim wnętrzu, a raczej ruinach samego mistrza Andriollego i jego żonę Natalię, a wszystko za sprawą Teatru Grot i wystawionej tam premierowo sztuki „Boski Elwiro” opisanej na naszej stronie. Niezwykły pomysł, niezwykłe wspaniałe przedsięwzięcie!
W 1879 r. Andriolli otrzymał zamówienie na serię ilustracji do „Pana Tadeusza” od lwowskiego wydawcy Hermana Altenberga. Wydanie poematu z ilustracjami Andriollego ukazało się w 1882 r. i było pierwszą ilustrowaną edycją utworu. Co prawda kilka lat wcześniej próbował zilustrować “Pana Tadeusza” Juliusz Kossak, ale bez powodzenia, rysunki nie zostały nigdy opublikowane i nie zachowały się. Ilustrowana epopeja narodowa miała być książką wytworną, wydaną w formacie albumu, oczekiwano pomnikowego wydania poematu i – jak to zwykle bywa w podobnych sytuacjach – rezultaty nie mogły nikogo w pełni zadowolić. Krytyczny wobec ilustracji był sam Andriolli, który pisał do Teofila Lenartowicza: „Robiłem go przy łóżku umierającej matki, niedługo po stracie dziecka, obarczony kłopotami najrozmaitszymi, zgnębiony, ale zmuszony kontraktem na termin.” Jednak to właśnie ilustracje do „Pana Tadeusza” stały się koroną twórczości ilustratora i na trwałe weszły do kanonu kultury, mimo różnych późniejszych prób podejmowanych przez innych autorów. To nowe ilustrowane wydanie epopei narodowej wpisało się w przybierający na sile kult mickiewiczowski. Ilustracje podobały się niektórym tak bardzo, że zamawiali u Andriollego kolorowe rysunki na ten sam temat wykonywane w dużych formatach na kartonach.
Zdarzały się jednak przykre niespodzianki związane z techniczną stroną druku ilustracji do „Pana Tadeusza”. W 1889 r. to samo wydawnictwo Altenberga ze Lwowa wpadło na pomysł nowego wydania epopei narodowej, ale w zmniejszonym formacie. Jak pisał Dobrzycki: „Druk i papier można nazwać przyzwoitymi, ale co do rysunków, to jeszcze czegoś podobnego nie widzieliśmy. Są to bowiem szare, fatalnie odbijane, ohydne trawionki, uwłaczające zarówno autorowi nieśmiertelnego poematu, jak i jego ilustratorowi.” Andriolli niemal odchorował tę przykrość.
(…) „Że oryginały Andriollego traciły wiele bardzo w reprodukcjach na wdzięku i sile, że niejednokrotnie pękniętej lub sękatej kliszy nie chciało się panom wydawcom zastąpić nową, bo to oczywiście koszt za sobą pociągało, są to fakty, którym nie zaprzeczy ten, co widział przed wycięciem oryginały, a potem przeglądał nasze ilustracje. Znosił też cierpliwie to znęcanie się nad nim artysta, który swe utwory tylko wtedy oglądał, gdy je rysował.” Po takich doświadczeniach Andriolli znacznie wyżej cenił swe kartony, które nie ulegały żadnym deformacjom. Nie przeznaczone do druku, stworzone do samoistnego bytu na prawach obrazu lub rzeźby, miały stanowić jego wkład w rozwój polskiej sztuki.
W 1880 r. Andriolli kupił od hrabiego Zygmunta Kurtza właściciela dóbr Otwock Wielki, zalesioną ogromną, bo liczącą ponad 200 hektarów część folwarku Anielin nad Świdrem, nieopodal stacji kolejowej w Otwocku. Folwark został później oficjalnie przemianowany na Brzegi. Olbrzymia posiadłość leżała na dwóch brzegach rzeki Świder i stąd jej nazwa. Andriolli był zafascynowany doliną Świdra. To był niezamieszkany pas ziemi leśnej i przekształcenie go w ludzką siedzibę wymagało ogromu pracy, organizacji, inwencji, wręcz wizjonerstwa i tak się to Andriollemu podobało, że inne sprawy, także te artystyczne, musiały chwilowo zejść na dalszy plan. Tworzenie Brzegów od podstaw było najprawdziwszą przygodą, wielką robinsonadą. Nawet nieprzewidywalność rzeki, która z niepozornej i płytkiej stawała się w przeciągu kilku dni prawdziwie groźną, nie zniechęcała Andriollego, a wydawała mu się wręcz zaletą. Jak sam stwierdził: „walka z żywiołami to rozkosz, to prawdziwe życie dla mnie, więc to dodaje tylko mej przyszłej siedzibie nowego uroku”. Andriolli postawił własny dom, który nazwał „Mój” i kilkanaście willi dla letników. „Mam czegom pragnął, do czegom wzdychał: naturę i ciszę. Tylko szum drzew i szmer wartkiego Świdra przekonywa cię, że to nie sen uroczy, lecz rzeczywistość”. Artysta spędził w Brzegach ostatnie trzynaście lat swego życia. Trzeba podkreślić, że wielką pomocą, zwłaszcza kiedy Andriollowie bawili gdzieś w świecie, była najbliższa rodzina: siostra, jej mąż i ukochana siostrzenica Maria Kłopotowska, którzy z przyjemnością spędzali dużą część czasu na wsi jednocześnie zarządzając całym folwarkiem.
Andriolli stał się pionierem przekształcania otwockich okolic nad brzegiem Świdra w letnisko, kierowany i zamiłowaniem do podwarszawskiej natury i żyłką biznesową. Przy okazji został też twórcą unikatowej odmiany lokalnej architektury nazwanej wiele lat później przez Gałczyńskiego żartobliwie „świdermajer”, co było parafrazą słowa „biedermeier”. Pierwszy dom nad Świdrem wzniósł niemal sam, opracował przy tym i dekoracje, i system konstrukcji ścian będący wariacją na temat konstrukcji szachulcowej. Eklektyczny, dekoracyjny styl domów łączył w sobie elementy tradycyjnego budownictwa mazowieckiego, architektury tzw. stylu alpejskiego (nazywanego też szwajcarskim i tyrolskim) i fantazji samego Andriollego, który wzbogacał domy o werandy i przedsionki. Świdermajer jako lokalna odmiana architektury uzdrowiskowej końca XIX i początku XX wieku, nie był świadomie projektowanym stylem. Andriolli nie kierował się żadnym programem, nie obudowywał swojego letniska teorią, a jedynie przepuszczał przez własną wrażliwość podpatrzone tu i ówdzie elementy architektoniczne. Był obieżyświatem, miał doświadczenia z różnych krańców Europy i znane były mu trendy tak zwanych stylów narodowych w architekturze, więc łączył elementy wiedzy, jaką zdobył, z możliwościami praktycznymi, które posiadał na miejscu.
Nauczył prostych chłopów pracy przy budowie, robiąc z nich kowali, cieśli, murarzy. Dzięki niemu, jak pisze redaktor Władysław Józef Maleszewski ps. Sęp: „przybyło kilkunastu rzemieślników wystarczających na potrzeby miejscowe, dzięki niemu również, a głównie dzięki jego małżonce, dzieci z sąsiedniej wioski umieją czytać, znają katechizm i na elementarz brną w zimie do dworku po kilka wiorst przez śniegi. Ta wszechstronność w artyście, którego świat fantazji powinien by odrywać od ziemi, już samsonowe wydała rezultaty na roli i na rzece. Ziemię orną wydarł z lasu i uprawił ją tak, że dziś folwark Andriollego należy do najlepiej rodzących w okolicy; a rwącą rzekę ujarzmił tamami, sypanymi własną ręką. Folwark Andriollego rodzi tylko żyto, a artysta chciał mieć koniecznie i pszenicę, więc nie mogąc jej siać na roli, posiał na… wodzie! To moja pszenica! Mówił mi, pokazując łany bujnej wikliny, jaką zasiał na ziemi odebranej rzece. Ujarzmiwszy Świder, na łachach wysadził miliony prątków i dziś ma z wikliny dochód tak dobry, jak z pszenicy”.
Jednak Świder bywał zdradliwy i w 1888 r. po wiosennych roztopach okazał się groźny i niszczycielski i np. domek „Wenecja” do tego stopnia został pozbawiony gruntu, że zawisł w powietrzu nad samym korytem rzeki i stał się ze swoją nazwą bardziej adekwatny. Andriolli zabrał się energicznie do ponownego umacniania brzegów rzeki.
Jak pisał doktor Henryk Dobrzycki długoletni przyjaciel Andriollego:
„Atoli wszelkie przeciwności i straty ani na chwilę nie osłabiły energii właściciela Brzegów, który przywiązawszy się do swej siedziby, szczycił się tym, że ją nieomal własnymi rękami do życia powołał. Obznajomiony z wieloma rzeczami praktycznie, kształcony w twardej szkole doświadczenia {…} znał się na wielu rzemiosłach i rzeczach, całkiem poza sferą sztuki leżących. Żaden bodaj najsprytniejszy rzemieślnik nie mógł go w pole wyprowadzić. Sam też zwykle kierował robotami, sam rysował plany i nieraz sam brał się do ręcznej roboty, zwłaszcza gdy widział, że któryś z pracowników bez dostatecznego przejęcia się swą czynność spełniał. Posiadając energii zapas niewyczerpany, udzielał jej otoczeniu, pracując nie już z zapałem, lecz z furią. Dla Andriollego nie istniały rzeczy niemożebne; w ciągu dni kilku musiało być zrobione, gdy zechciał, to na co w zwyczajnych warunkach całych tygodni by było potrzeba.
Źródło: Janina Wiercińska „Andriolli. Opowieść biograficzna”
Andriolli kochał z całego serca to miejsce i marzył o tym, żeby i inni dostrzegli magię i piękno leśnego uroczyska nad złocistą, meandrującą rzeczką. W kilkunastu willach postawionych na terenie majątku urządzał spotkania, pikniki, festyny, na które statkami Wisłą ściągało po kilkaset osób ze świata kulturalnego stolicy. Tygodniki warszawskie długo potem rozpisywały się o prezentowanych podczas tych spotkań spektaklach teatralnych, pokazach ogni sztucznych czy repertuarze przygrywającej orkiestry. Sam Andriolli, mając doskonałą pamięć muzyczną, z wielką biegłością grał na fisharmonii, ale Andriolli nie tylko organizował spotkania dla artystów, lecz także sam wyruszał w liczne podróże artystyczne. W stolicy nie odbyła się żadna ważniejsza impreza kulturalna bez jego udziału. Bywał wszędzie, gdzie działo się coś godnego uwagi. Podbił nie tylko Warszawę, lecz także artystyczny Paryż. W pełni realizował się jako rysownik, reporter i publicysta. Bywał wszędzie, gdzie działo się coś godnego uwagi, a ponieważ był bardzo elokwentny, inteligentny, pełen poczucia humoru i zawsze pogodny, to chętnie był zapraszany nie tylko do stolicy, ale do wielu innych miejsc. Przywoził z tych podróży mnóstwo rysunków, na których uwieczniał pejzaże, ale też obyczaje.
W marcu 1883 r. artysta wyjechał razem z żoną do Paryża, gdzie zamieszkali u Władysława Mickiewicza. Szybko nawiązał kontakty z lokalnymi wydawcami i zasypany został kolejnymi zleceniami. Do 1886 r. pracował jako ilustrator przede wszystkim dla wydawców Firmin-Didot i Hachette. Wykonał ilustracje m.in. do wydania dzieł Jamesa Fenimore’a Coopera, Wiktora Hugo czy dzieł Szekspira. Ponieważ praca nad ilustracjami do „Romea i Julii” wymagała studiów na miejscu, więc w 1884 r. Andriolli wraz z żoną wyjechał do Włoch, co było bardzo pożądaną odskocznią od ogromu obowiązków jakie spadły na rysownika w związku z podpisanymi kontraktami z wydawcami. Andriollowie zwiedzili m.in. Levanto, Bolonię, Weronę i Florencję, czyli miejsca związane z szekspirowską parą kochanków i wszędzie tam artysta zapełniał szkicownik odpowiednimi rysunkami.
„Ale ta twórczość przeznaczona dla obcego czytelnika i obcego wydawcy musiała mu doskwierać: była „cudza”, nie wiązała się z jego własnymi przyzwyczajeniami obyczajowo-lekturowymi, dotyczyła świata, który nie był jego własnym. I właśnie wtedy zaczął tworzyć sobie drugi nurt twórczości – nie komercjalny i bliski mu ideowo: nurt mickiewiczowski”.
Źródło: Janina Wiercińska „Andriolli. Opowieść biograficzna”
Będąc zasypywany zleceniami paryskich i londyńskich wydawców, Andriolli nie zapominał jednak o warszawskich tygodnikach i wysyłał ilustracje do „Kłosów”, „Tygodnika Ilustrowanego”, „Tygodnika Powszechnego” i „Biesiady Literackiej”, bo wiedział, że te słabo opłacane w porównaniu z zagranicznymi prace, podtrzymywały jednocześnie przed upadkiem krajowe czasopisma.
Wkrótce po powrocie z Paryża w 1887 r. Natalia po 12 latach małżeństwa zażądała rozwodu z orzeczeniem winy po stronie męża. Na rozstanie mocno wpłynął m.in. dramat związany ze śmiercią córeczki, ale też zdrada męża. Andriolli bardzo przeżył rozwód i próbował ratować małżeństwo, był załamany, przeżywał prawdziwą rozpacz. Natomiast Natalia Andriolli (1856-1912) dopiero po rozstaniu z mężem na dobre poświęciła się karierze artystycznej jako rzeźbiarka i malarka. Bardzo możliwe, że znajomość z dawną uczennicą męża Anną Bilińską, którą Natalia poznała u Mickiewiczów w Paryżu wpłynęła zachęcająco na zamiar poważniejszego potraktowania własnych możliwości. Natalia Andriolli tworzyła głównie właśnie w Paryżu, zdobywała nagrody za swoje prace. Bardzo żałuję, że dopiero pracując nad prezentacją o Andriollim, już po terminie zakończenia wystawy, odkryłam, że jej prace pokazywane były w Muzeum Narodowym na ekspozycji „Bez gorsetu. Camille Claudel i polskie rzeźbiarki XIX wieku”.
Natalia Andriolli na wieść o śmierci siostry powróciła do Polski i zaopiekowała się czwórką jej dzieci. Zaczęła wykorzystywać twórczość do zarabiania pieniędzy. Produkowała figurki sprzedawane do kościołów, ale i małe formy do dewocji prywatnej. Na Nowym Świecie miała coś w rodzaju showroomu, gdzie przyjmowała zamówienia. Natomiast w rodzinnym majątku założyła pracownię tkacką, w której zatrudniła wiejskie dziewczęta, by dać im możliwość samodzielnego zarobku. Natalia podpisywała się w późniejszych latach nazwiskiem Andriolli-Miecznikowska, co świadczy o jej ponownym zamęściu. Zmarła w Osinach w maju 1912 r. w wieku 56 lat, czyli niemal takim samym jak Andriolli, ale dużo później, bo przecież była znacznie młodsza od pierwszego męża.
W Paryżu Andriolli na zamówienie hrabiego Benedykta Henryka Tyszkiewicza wykonał wielkoformatowy rysunek z ilustracją “Koncertu nad koncertami” z “Pana Tadeusza”, przyjęty entuzjastycznie. Artysta nie mógł oficjalnie wystawiać swoich prac w Towarzystwie Zachęty Sztuk Pięknych w Warszawie, ponieważ w zaborze rosyjskim Mickiewicz był zakazany. Postanowił wobec tego wystawić karton prywatnie, nieoficjalnie w swej warszawskiej pracowni przy Oboźnej. Ze zlecenia tego wykiełkowała idea zilustrowania wszystkich poetyckich i dramatycznych tekstów uwielbianego wieszcza. Plan nie powiódł się w pełni – artysta zmarł zaledwie kilka lat później w wieku 57 lat i nigdy nie ukazały się choćby rysunki do “Dziadów”.
Andriolli oprócz Mickiewicza ilustrował teksty wielu innych autorów, wśród których byli m.in. Juliusz Słowacki, Józef Ignacy Kraszewski, Eliza Orzeszkowa, Władysław Syrokomla, Ludwik Niemojowski, Adam Pług, Antoni Malczewski, Deotyma, Władysław Bełza. Nie tylko jako czytelnik darzył Andriolli szczególnym uczuciem romantyków, ale i sam w swojej sztuce pozostawał z ducha romantykiem. Skomplikowane kompozycje, bogactwo detali, akcesoriów, różnorodność kostiumów i wyrazistych fizjonomii, gwałtowna gestykulacja i dramatyczny światłocień to podstawy artystycznego słownika Andriollego. Ten “romantyczny duch” ujawnia się także w krajobrazach, zwłaszcza w ilustracjach do “Starej baśni” czy “Pana Tadeusza”, gdzie dominują gęste puszcze z potężnymi, wiekowymi sosnami i dębami o grubych pniach i poskręcanych, rozłożystych gałęziach. Pejzaż ten powracał w licznych rysunkach krajobrazowych z jego regularnych wycieczek po całym kraju i np. wyprawiał się na konne eskapady wzdłuż Wisły i Pilicy, a jeźdźcem był doskonałym. Jednocześnie w ilustracjach do “Meira Ezofowicza” Orzeszkowej, ujawniała się też “pozytywistyczna”, bliższa realizmowi twarz Andriollego, zamiłowania etnograficzne i zmysł obserwacji. Moja córka, kiedy dowiedziała się, że pracuję nad prezentacją Andriollego, zareagowała natychmiast głośnym zachwytem, bo właśnie była w trakcie lektury „Meira Ezofowicza”. Powiedziała, że jego rysunki są przepiękne i Orzeszkowa, która je zobaczyła, stwierdziła, że dokładnie tak wyobrażała sobie bohaterów swojej powieści i że ją to wzruszyło. Nazwisku Andriollego często w prasie towarzyszyły określenia: „wybitny”, „utalentowany” lub „nasz ulubiony”, zaznał więc pełni sławy, ale doświadczył później w latach 90. XIX w. także goryczy schyłku powodzenia.
Osobną część twórczości Andriollego stanowi malarstwo olejne, w szczególności malarstwo religijne jak prezentowany wcześniej ikonostas. Andriolli wykonał obrazy dla świątyń prawosławnych w Wiatce (obecnie Kirow, Rosja) i dla kościołów katolickich w Kownie, Nowogrodzie, Kałuszynie. Niektóre prace artysty znajdują się w zbiorach Wileńskiej Galerii Obrazów i w wileńskim Muzeum Adama Mickiewicza. Malował również obrazy religijne dla świątyń w okolicy Otwocka m.in. Karczewie.
W ogromnej mierze dzięki Andriollemu coraz bardziej popularny stawał się wypoczynek w późniejszych znanych miejscowościach letniskowych z Otwockiem i Świdrem na czele. W tym sensie „ojcostwo” Andriollego obejmuje szereg miejscowości wzdłuż linii kolejowej od Falenicy po Celestynów. Tereny te bardzo szybko zabudowane zostały domkami z elementami architektury nadświdrzańskiej nawiązującej do stylu wykreowanego przez Andriollego, powstały setki świdermajerów. Niestety żaden z kilkunastu postawionych przez Andriollego oryginalnych domów letniskowych nie dotrwał do dziś, chociaż jego własny dom nazwany „Mój” stał jeszcze w 1939 r.
Domy obsypane ażurowymi snycerskimi dekoracjami zdobiącymi drewniane szczyty, balustrady i wieżyczki, budowane już przez kontynuatorów Andriollego, dzięki Konstantemu Ildefonsowi Gałczyńskiemu i jego wierszowi “Wycieczka do Świdra” z 1949 r. przeszły do historii jako “świdermajery”.
“Jest willowa miejscowość,
nazywa się groźnie Świder,
rzeczka tej samej nazwy
lśni za willami w tyle,
tutaj nocą sierpniową,
gdy pod gwiazdami idę,
spadają niektóre gwiazdy,
ale nie na te wille,
spadają bez eksplozji
na biedną głowę moją,
a wille w stylu groźnym
jak stały, tak stoją –
dzień i noc; i znów nocą
nikły blask je oświetla;
cóż im “Concerto grosso”
Fryderyka Jerzego Haendla!
Te wille, jak wójt podaje,
są w stylu “świdermajer”.
(Oczywiście żaden wójt niczego takiego nie podawał)
Kiedy planowałam zwiedzanie Otwocka i okolic, wiedziałam, że będę tropić świdermajery, zwłaszcza kiedy już odkryłam ich twórcę. Wiedziałam, że Nowy Gurewicz, przepięknie odrestaurowany największy drewniany budynek w Polsce i jeden z największych w Europie (2700 m²) z siedmioma skrzydłami, będzie na tej liście numerem jeden. Mogę powiedzieć za moją siostrą z Olsztyna, której wysłałam zdjęcia, że to jest taki świdermajer totalny. Kręcono w nim różne filmy i videoklipy, m.in. znaną świąteczną reklamę Apartu w 2020 r.
Stare domy zbudowane w tym stylu grały w wielu filmach, ale chyba najsłynniejszy jest obraz Doroty Kędzierzawskiej z 2007 r. z Danutą Szaflarską w roli głównej „Pora umierać” nagrywany w Willi Kahana w Otwocku.
Bardzo ucieszyła mnie tegoroczna inicjatywa władz Otwocka polegająca na udostępnieniu mieszkańcom trzech darmowych kompletnych projektów architektonicznych świdermajerów. To wspaniały przykład kontynuowania dziedzictwa Andriollego. Można też podziwiać w Otwocku i okolicy różne ażurowe elementy drobnej architektury wplecione np. w wiaty przystankowe czy tablice z nazwami ulic. Od dziesięciu lat co roku odbywają się Festiwale Świdermajer z bogatym programem wystaw, warsztatów, koncertów, spacerów historycznych szlakiem Andriollego itp. Ośrodki Kultury, mieszkańcy, działacze społeczni są bardzo zaangażowani w różnego rodzaju lokalne aktywności.
Jak już było wspomniane, okres powstania, ukrywania się i zesłania Andriollego sprawił, że artysta karierę zaczął stosunkowo późno, będąc już sporo po trzydziestce, a że mimo witalności i krzepy, jaką się odznaczał przez większość życia, nie dożył sześćdziesiątki – jego kariera zamyka się w okresie zaledwie dwudziestoletnim. W tym czasie zdążył jednak zyskać sławę zarówno na rodzimym gruncie, jak i w Paryżu będącym niekwestionowaną stolicą ówczesnej sztuki.
Warto odnotować, że wolą Andriollego wyrażoną w testamencie było utworzenie w Brzegach wielkiego uzdrowiska dla niezamożnych, a zwłaszcza dla dzieci. Wykonawcą testamentu w porozumieniu z rodziną miał być bliski przyjaciel Andriollego, doktor medycyny Henryk Dobrzycki – internista, chirurg, położnik, pediatra, człowiek o szerokich horyzontach, z głęboką wiarą w obowiązek i skuteczność służby społecznej, wielki orędownik pomocy ubogim. Niestety rewolucja 1905 r. zburzyła wszelkie plany.
Michał Elwiro Andriolli i jego dorobek zarówno artystyczny jak i życiowy nie został zapomniany i jest upamiętniony i kultywowany na wiele sposobów szczególnie w miejscach, z którymi był związany. Wspomniany spektakl o Andriollim jest jednym z przykładów takich działań. Prezes Zarządu Fundacji Andriollego Robert Lewandowski ma niesamowite zasługi w pielęgnowaniu dziedzictwa artysty. Jest też założycielem prywatnego Muzeum Andriollego oraz powiązanych z nim stron: „Zapomniane i nieznane dziedzictwo Andriollego” i Świdermajer Team.
Z okazji 175 rocznicy urodzin obchodzony był Rok Andriollego na Mazowszu, który przypadał w 2011 r. Głównymi animatorami i organizatorami działań były trzy podmioty: Fundacja Andriollego z siedzibą w Józefowie, Muzeum Ziemi Mińskiej oraz PTTK O. Mińsk Mazowiecki. Wydawnictwo Świdermajer prowadzone przez Roberta Lewandowskiego przygotowało wyjątkowy album pt. „Andriolli w sztuce i w życiu społecznym”, będący reprintem oryginału z 1904 r., który zawiera przeszło 300 rysunków Andriollego zebranych przez przyjaciela Henryka Dobrzyckiego oraz Henryka Piątkowskiego. Natomiast wcześniej zostały wydane: „Andriolli… właściciel obu brzegów Świdra” i „Brzegi Andriollego”.
Projekt obchodów Roku Andriollego miał swoją kontynuację w kolejnych latach i tak np. 25 listopada 2012 o godz. 17:00 w Kościele p. w. NNMP w Mińsku Mazowieckim odbyła się widowiskowa, kostiumowa inscenizacja zaślubin Michała Elwiro Andriollego z Natalią Heleną Tarnowską, w której aktorami byli uczniowie szkół z Sulejówka.
Muzeum Ziemi Otwockiej nosi imię Michała Elwiro Andriollego i prezentuje stałą biograficzną wystawę poświęconą patronowi placówki. Niestety, nie mogłam go zwiedzić, ponieważ jest tymczasowo zamknięte z powodu remontu.
W Mińsku Mazowieckim działa Liceum Sztuk Plastycznych im. Michała Elwiro Andriollego, które podejmuje różne inicjatywy związane z artystą.
Na pewno dzieje się dużo i coraz więcej wokół Andriollego, ale ten wyjątkowy artysta i człowiek o niezmiernie bogatym życiu zasługuje na jeszcze więcej i to w szerszej skali, a nie tylko lokalnej, mazowieckiej.
Przypisy
- Zdjęcie tytułowe – Mural Andriollego w Otwocku zdj. italomania.org
- Janina Wiercińska „Andriolli. Opowieść biograficzna”
- https://culture.pl/pl/tworca/elwiro-michal-andriolli
- https://www.przegladotwocki.pl/artykul/578,andriolli-i-swidermajer
- https://radzyninfo.pl/pl/545_historia/234512_130-rocznica-smierci-michala-andriolliego-23-viii-1893.html
- https://www.facebook.com/michalelwiroandriolli/
- http://www.andriolli.pl/archiwum/andriolli_wlasciciel.php
- https://pl.wikipedia.org/wiki/Micha%C5%82_Elwiro_Andriolli
- https://bazhum.muzhp.pl/media/files/Niepodleglosc_i_Pamiec/Niepodleglosc_i_Pamiec-r2013-t20-n1_2_(41_42)/Niepodleglosc_i_Pamiec-r2013-t20-n1_2_(41_42)-s69-86/Niepodleglosc_i_Pamiec-r2013-t20-n1_2_(41_42)-s69-86.pdf
- http://polaneis.pl/miejsca/muzeum-ziemi-otwockiej-w-willi-o-mrocznej-historii-michal-elwiro-andriolli-swidermajer-oraz-uzdrowisko
- https://www.rp.pl/kultura/art8287661-wysypisko-zamiast-domu-ilustratora-pana-tadeusza
- http://nieprzeciętni.pl/andriolli/pl/40/zona
- https://culture.pl/pl/artykul/te-wille-jak-wojt-podaje-sa-w-stylu-swidermajer-przewodnik-po-zabytkach-otwocka
- https://festiwal-swidermajer.pl/spotkanie-z-andriollim-opowiesc/
- https://przekroj.pl/kultura/uzdrowisko-i-letnisko-renata-senktas
- https://spotkaniazzabytkami.pl/siostry-rzezbiarki/
- https://www.polskipetersburg.pl/hasla/andriolli-michal-elwiro
- https://samorzad.pap.pl/klub-samorzadowy/minsk-mazowiecki/kategoria/wiadomosci-klubowe/minsk-maz-rok-andriollego