Nasze zwiedzanie Locorotondo zaczęło się od okrzyku:
Zrób im zdjęcie, zrób im zdjęcie… – to Ewa
Ale komu? – ja
No im, im, tylko, żeby widzieli, że robisz…
Ale komu, Ewuniu?
Tym co stoją koło naszych samochodów. Zobacz jak się przyglądają, coś knują, niech wiedzą, że ich widzimy i mamy na zdjęciu, no rób szybko…
Uległam i zrobiłam…
A wszystko dlatego, że w wypożyczalni samochodów powiedzieli nam, ze możemy ubezpieczyć samochód od wszystkiego, tylko nie od kradzieży. Na pytanie dlaczego, usłyszeliśmy, że na południu Włoch tak właśnie jest.
Kradną? – zapytaliśmy
Nie.
To my chcemy również ubezpieczenie od kradzieży.
Nie można.
W tej sytuacji widzieliśmy niebezpieczeństwo na każdym kroku, przynajmniej przy pierwszych parkowaniach samochodów. Potem już nam przeszło, tym bardziej, że ewentualna kara to 500 €. Może nie jest to mało, ale dzieląc na wszystkich uczestników, nie byłaby to kwota, która by nas zrujnowała. Zdecydowanie większy problem mógłby być z powrotem do Bari…
Dlaczego wybraliśmy się do Locorotondo? Bo jest to jedno z tych piękny, białych miasteczek Apulii, bo jest na liście „Borghi più belli di Italia”, bo często nazywane jest najpiękniejszym tarasem Murgii, ponieważ z jego balkonów roztacza się niepowtarzalny widok na winnice, lasy, gaje oliwne i porozrzucane stare trulli.
Nazwa Locorotondo pochodzi od łacińskiego Locus Rotundus, czyli okrągłe miejsce. Powstało około 1000 r. i pierwotnie nosiło nazwę Casale San Giorgio, niedługo potem Casale Rotondo, następnie Luogorotondo, a obecna nazwa obowiązuje od 1834 r.
Locorotondo rzeczywiście jest miasteczkiem okrągłym. Jeżeli popatrzymy na siatkę uliczek starego miasta, to zobaczymy, że Via Nardelli, Via Cavour i Corso Umberto I znajdują się na skraju wzgórza, na którym położone jest serce Locorotondo, czyli Cità Vecchia. Uliczki wewnątrz tego czarodziejskiego kręgu też są okrągłe. Wiją się, kluczą, prowadzą do ślepych zaułków. Można się w nich zatracić, zagubić, cofnąć w czasie zaglądając choćby do starych kościołów.
My odwiedziliśmy dwa: Chiesa Madre di San Giorgio znajdujący się przy Piazza Fra Rodio i Chiesa Madonna della Greca przy Via Cavour.
Chiesa Madre di San Giorgio – to kościół poświęcony patronowi Locorotondo, Św. Jerzemu. Obecny kościół powstał na przełomie XVIII i XIX w. w miejscu trzech innych wcześniejszych budynków dedykowanych temu samemu świętemu. Pierwsze wzmianki o kościele San Giorgio można znaleźć w dokumencie z XII w. Fasada obecnego kościoła zbudowana jest w stylu neoklasycystycznym. Na tympanonie znajduje się płaskorzeźba przedstawiająca Św. Jerzego zabijającego smoka. Wewnątrz kościoła zachowały się 42 kamienne płaskorzeźby przedstawiające sceny z Nowego i Starego Testamentu, kilka barokowych ołtarzy zdobionych polichromowanymi marmurowymi inkrustacjami oraz obrazy Gennaro Maldarelli.
Chiesa Madonna della Greca – to jeden z ważniejszych kościołów w Locorotondo. Tradycja mówi, że został zbudowany około 1480 r. na polecenie Pirro del Balzo Orsini księcia Taranto, w miejscu wcześniej istniejącej kaplicy. Wiele elementów architektonicznych, takich jak sklepienie półkolumnowe wskazuje na starsze, XII-XIII wieczne, pochodzenie kościoła. W nawie głównej ołtarza zachowały się fragmenty fresku Madonna con Bambino (Matka Boska z Dzieciątkiem) i grupa prac rzeźbiarskich San Giorgio wykonanych z lokalnego kamienia. Jest to prawdopodobnie pozostałość po kaplicy.
Kościoły były ciekawe, miały swój urok, ale to co zachwyciło nas najbardziej to samo miasto. Jego charakterystyczne domy zwane cummerse – mają dwuspadowe dachy pokryte płaskimi, szarymi kamieniami miejscowego pochodzenia, zwanymi chianchetta lub chiancarella. Urzekły nas zaułki, wąskie uliczki wciśnięte między domy, placyki, zakamarki. Wszystko jest blisko siebie, ale nie sprawia wrażenia ciasnoty. Biel ścian budynków odbija promienie słoneczne, kontrastuje z błękitem nieba i stanowi wspaniałe tło dla ukwieconych balkonów, schodków, ścian, zakątków. Weszliśmy w te uliczki zachwycając się co chwila, a to bratkami zdobiącymi ściany budynku, a to cyklamenami wiszącymi na ścianie innego.
Na rogu Via Porta Nuovo i Via Duro odkryliśmy mały sklepik z drobiazgami, pamiątkami, obrazkami. Podążając Via Dura spotkaliśmy Befanę – dobrą czarownicę, vecchiettę. Pewnie wisi tu od 6 stycznia, kiedy to grzecznym dzieciom przynosi słodycze, a niegrzecznym węgielki czyli czarne cukierki z lukrecji. Potem wędrowaliśmy dalej odkrywając kolejne urocze miejsca, aż dotarliśmy do Piazza Vitorio Emanuele i Lungomare, a naszym oczom ukazała się Dolina Itrii ze swoimi winnicami, gajami oliwnymi i miasteczkami gdzieś w oddali. Może zobaczyliśmy Cisternino, a może Martina Franca lub Alberobello… zbyt daleko żeby to wiedzieć, ale właśnie ze względu na ten widok Locorotondo nazywane jest balkonem Valle d’Itria (Doliny Itrii).
A potem znów weszliśmy w wąskie uliczki, żeby je odkrywać, zachwycać się nimi, aby się w nich zagubić. I zagubiliśmy. A konkretnie zgubili nam się Joasia i Marcin. Wydawało się, że przed chwilą byli i pewnie są tuż za rogiem, albo na jakimś małym schowanym placyku. Niestety, nie mogliśmy ich znaleźć. Na telefony też nie reagowali. Zaczęliśmy się niepokoić. Marcin to Marcin, jak kot chodzi swoimi ścieżkami i jak kot zawsze spada na cztery łapy. Ale zgubiona Joasia… Podzieliliśmy się na dwie grupy: panie zostały w miejscu, w którym byliśmy jeszcze wszyscy razem, natomiast panowie poszli na poszukiwania.
Po kilkunastu minutach nasze zguby się znalazły. Jak nietrudno się domyślić, skręcili w jakąś uliczkę, która ich oczarowała, a telefonu nie odbierali, bo jak na złość obydwojgu się rozładowały. Już w komplecie, niespiesznie udaliśmy się do samochodów, aby ruszyć w dalszą drogę, do Ostuni.
Samochody, oczywiście, stały nienaruszone tam, gdzie je zostawiliśmy. Dlatego, że zrobiłam zdjęcia? Nie sądzę…
Przypisy
1. https://en.wikipedia.org/wiki/Locorotondo
2. https://borghipiubelliditalia.it/
3. https://www.viaggiareinpuglia.it/
4. Zdjęcie tytułowe Livioandronico2013 Wikimedia