Tiziano Terzani to jeden z największych dziennikarzy naszych czasów, reporter i podróżnik, którego wielką miłością była Azja. Całe jego życie było podróżą przepełnioną mądrością i szczęściem, którego, jak sam mówił, miał więcej niż niejeden człowiek. Był świadomy tego, że odniósł sukces rodzinny, małżeński, zawodowy. Czuł się spełniony, a co zaskakujące, nie było mu trudno odejść z tego świata. Akceptując śmierć, wychodził poza materię i nie było w nim strachu.
Zaiste wspaniale jest być dziennikarzem! Płacą mi za coś, co wielu innych musi finansować z własnej kieszeni – za podróże po świecie w celu jego zrozumienia.
„Dobranoc, Panie Lenin!”
1. Młodość – lata szkolne
Tiziano Terzani urodził się 14 września 1938 roku w biednej rodzinie w słynnej włoskiej Florencji. Dzieciństwo Tiziano Terzaniego to prosty, nieskomplikowany, doskonale znany, bliski świat, w którym było biednie, ale szczęśliwie. Był słaby, często chorował, niewiele jadł, ale miał to szczęście, że w czasach, kiedy był dzieckiem, między ludźmi istniało poczucie solidarności, a uczciwość była najważniejsza.
Garnął się do nauki od samego początku. Można powiedzieć, że w szkole był prawdziwym prymusem, co nie spodobało się części jego rodziny, a to z powodu poświęcania całego czasu na naukę, zamiast na pracę zarobkową.
Gdy skończył podstawówkę (5-letnia) – było to zaraz po wojnie i we Włoszech panowała bieda – miał zacząć pracę w warsztacie wraz z ojcem. Ponieważ jednak był najlepszym uczniem w klasie, wychowawca powiedział rodzicom, by posłali syna do gimnazjum. Tam pokochał książki, czytał bardzo dużo i czynił takie postępy w nauce, że pomimo skromnych środków finansowych rodzice zamiast do pracy, skierowali go do liceum.
Tu Tiziano zaczął pisywać do lokalnej gazety „Il Mattino” krótkie relacje do kolumny sportowej. W wieku szesnastu lat odbył swoją pierwszą zagraniczną podróż po Europie do Genewy i Paryża, w trakcie której uświadamiał sobie, że podróżowanie będzie istotnym elementem jego życia.
Od dziecka czułem, że nie pasuję do Monticelli, że to nie mój świat. Mam wiele szacunku dla moich wspaniałych rodziców – zrobili dla mnie wszystko, ale nie czułem, że to moja rodzina. Kiedy byłem starszy, usłyszałem, jak ktoś wspomniał coś o reinkarnacji. Pomyślałem wtedy, że reinkarnowałem się w nieodpowiedniej rodzinie. To tak jak bardo, rodzaj tybetańskiego czyśćca: kiedy moja matka oczekiwała dziecka, to ja – hop! – właśnie się zjawiłem. Jednak do nich nie pasowałem, odróżniałem się nawet fizycznie. Wszyscy członkowie mojej rodziny byli niskiego wzrostu, ja wyrosłem na chłopca wysokiego i smukłego, wręcz chudego.
” Koniec jest moim początkiem”
Jego wujek nawet żartował, że nie jest synem swojego ojca.
Chodząc do Liceum czułem, że z tym miastem nic mnie nie łączy. Nie spędzałem czasu na tańcach w różnych burżuazyjnych salonach, w których w pewnym momencie gaszono światło i wszyscy się całowali. Nigdy! Twoja matka pamięta do dziś, na tych wieczorkach ciągle pytano, kiedy przyjdzie Tiziano? Ale nigdy tam nie chodziłem, ponieważ pracowałem, jeździłem Vespą i robiłem to, co lubiłem. Obsługiwałem mecze piłki nożnej i wyścigi. Okrzyki: z drogi, przyjechał dziennikarz, wypełniały moje życie.
„Koniec jest moim początkiem”
2. Uniwersytet w Pizie i praca w Olivetti
Maturę zdał znakomicie i Bank Toskański zaproponował mu posadę, z którą wiązała się perspektywa dobrych zarobków i atrakcyjnej kariery. Rodzice byli zachwyceni, jednak Tiziano odmówił – nie wyobrażał sobie życia urzędniczego – i złożył podanie na uniwersytet w Pizie (tzw. Normale di Pisa – najbardziej prestiżowa uczelnia w kraju). Także i w tym wypadku los życzliwie się doń uśmiechnął i znalazł się w ósemce (podań było ponad 200) osób przyjętych na prawo. Terzani wybrał ten kierunek, gdyż chciał w przyszłości z jego pomocą walczyć o prawa ubogich. Od wczesnego dzieciństwa dostrzegał kontrasty zachodzące między ubogimi tego świata (jego rodzina) i bogatymi (bogate florenckie mieszczaństwo).
A dlaczego wybrał prawo ?
Z prostego powodu. Byłem biedny i chciałem bronić biednych przed bogatymi, byłem słaby i chciałem bronić słabych przed możnymi. To wydawało mi się jedyną drogą: zostać adwokatem i bronić biedaków. Uczyliśmy się, bo czuliśmy się, jakby tu powiedzieć, że powierzono nam misję, abyśmy zrobili coś dla społeczeństwa, chorego, słabego i niesprawiedliwego, abyśmy je zmienili. Nikt nie uczył się po to, by zostać doradcą finansowym, jak to teraz robią młodzi ludzie. To było coś o istnieniu, czego nawet się nie wiedziało. (…) Czuliśmy, że jesteśmy elitą, czuliśmy się uprzywilejowani, że możemy studiować i wydawało nam się naturalne, że chcemy w jakiś sposób odpłacić się społeczeństwu, które nas w ten sposób wyróżniło.
„Koniec jest moim początkiem”
Ukończył prawo na Collegio Medico-Giuridico w Pizie (obecna Scuola Superiore Sant’Anna). Przez kilka miesięcy studiował w Leeds w Anglii. Wyjechał razem ze swoją przyszłą żoną. Dostał stypendium na studia podyplomowe z prawa międzynarodowego.
Po paru miesiącach wrócili, ponieważ narzeczona zachorowała i musiał się nią zająć. Opiekował się nią, wyzdrowiała. Dowiedział się, że jeśli pobiorą się, żona będzie również miała ubezpieczenie zdrowotne i opłacą jej podróże z nim. Więc szybko wzięli ślub, a w podróż poślubną pojechali do Orsigna. Szukał pracy w Radzie Europy, ale ostatecznie podjął w Olivetti. Dla „głodu” jak mówił. Najpierw sprzedawał maszyny do pisania Olivetti, systematycznie piął się w górę w hierarchii i miał możliwość zwiedzić świat, gdy firma otwierała nowe filie w Danii, Portugalii, Niemczech, Holandii czy RPA.
Olivetti to nie była tylko fabryka maszyn… Pracowali tam najwięksi włoscy intelektualiści, których przyciągała nie tyle mała pensja, ile idea wielkiej sprawy. Była to firma, która chciała zmieniać świat i współtworzyć społeczeństwo. Ideologicznie nie była związana z partią komunistyczną, w tym z koniecznością kończenia kilkumiesięcznej partyjnej szkoły.
„Koniec jest moim początkiem”
W 1965 roku wyjechał służbowo do Japonii, gdzie pierwszy raz obcował z Azją, która towarzyszyła mu już później do ostatnich chwil życia. Podczas pracy dla Olivetti w RPA zaczął współpracować z tygodnikiem Astrolabio. Pierwszy jego tekst ukazał się tam w grudniu 1966 roku. Wreszcie zaczął mówić i pisać o niesprawiedliwości w świecie oraz podróżować do woli. Wtedy zrobił reportaż ze zdjęciami na temat niewolniczej pracy górników z kopalni złota, którego publikacja w Astrolabio z jednej strony była sukcesem, z drugiej przysporzyła problemów firmie Olivetti, gdyż naruszyła „pokojową atmosferę” potrzebną do interesów między Włochami i Południową Afryką. Była to pierwsza, nie ostatnia awantura, jaką wywołał Terzani reporter.
W Południowej Afryce pozostałem przez kilka tygodni, robiłem zdjęcia, zbierałem dokumenty. Po powrocie do Ivrei (okolice Turynu) niezwykle cierpiałem, gdyż po godzinach pracy starałem się napisać cykl artykułów na temat apartheidu w Afryce Południowej, co jednak było niezwykle trudne, gdyż robiłem to pierwszy raz w życiu. W końcu udało mi się rzecz ową skończyć i gdy pewnego razu razem z Angelą zaszliśmy do kiosku z gazetami odkryliśmy, że w Astrolabio został opublikowany reportaż „Afryka podzielona” napisany przez Tiziano Terzaniego i z jego fotografiami! Byłem tak uszczęśliwiony, że poszliśmy świętować do pięknej restauracji. Byliśmy szczęśliwi, gdyż w końcu otwierała się nowa perspektywa, możliwość zaprzestania bycia przeze mnie funkcjonariuszem jakiejś tam firmy.
„Koniec jest moim początkiem”
Nie mając jeszcze 30 lat zrezygnował z pracy w Olivetti i postanowił poświęcić się podróżom, dziennikarstwu i Azji.
3. Studia na Columbia University
W 1966 roku Terzani brał udział w studenckim wiecu w Bolonii, na którym wygłosił mowę przeciw USA i wojnie w Wietnamie. Po jego wypowiedzi podszedł do niego pewien Amerykanin i spytał, dlaczego jest on tak bardzo antyamerykański, na co Terzani odpowiedział wymijająco, że może dlatego, że nie zna Ameryki. Rezultat był cudowny i niemożliwy do przewidzenia. Amerykanie zaproponowali jemu i jego żonie dwuletni pobyt i studia na Columbia University w Nowym Jorku. Terzani propozycję przyjął.
Później zastanawiał się jak to jest, że jedna decyzja może zmienić całe życie.
Czas ten jednak wykorzystał po swojemu: zamiast się zamerykanizować (taki był cel owych stypendiów), zajął się, pod przykrywką studiów na wydziale stosunków międzynarodowych, językiem chińskim i chińską kulturą. Fascynowała go rewolucja kulturalna jaką zainicjował Mao.
Ameryka była straszliwym krajem w oczach takich młodych ludzi jak ja. Toczyła się wojna w Wietnamie (1957 – 1975). Ameryka była tym wszystkim, czemu sprzeciwiały się nasze marzenia. Zaraz po przyjeździe dostawałeś pensję i samochód i mogłeś studiować gdzie chciałeś i to co chciałeś. Żyło mi się dobrze, mieszkaliśmy obok Harlemu, kiedy rozejrzałem się dookoła widać było rasistowskie społeczeństwo, śmiertelnie niebezpieczne i niesprawiedliwe. Szukałem alternatywy dla zachodniego świata. Chiny stanowiły taką alternatywę. Żyłem w Ameryce i studiowałem Chiny, czytając klasyków.
„Koniec jest moim początkiem”
W Ameryce stał się prawdziwym dziennikarzem, co tydzień pisał długie teksty dla znakomitego tygodnika Astrolabio. We wrześniu 1969 roku z całą rodziną wrócił do Włoch. Zaczął pracować jako praktykant w Il Giorno w Mediolanie. Po odbyciu osiemnastomiesięcznej praktyki zdał egzamin i dostał legitymację zawodowego dziennikarza. Mógł pracować w zawodzie swoich marzeń. Choć jak sam przyznawał:
Prawdę mówiąc, nigdy nie pracowałem. Robiłem rzeczy, które lubiłem robić i jeszcze mi za to płacono, ale nigdy nie odczuwałem ciężaru tej pracy, w sensie alienacji.
„Koniec jest moim początkiem”
Objechał dyrekcje wszystkich ważniejszych gazet europejskich i został przyjęty przez niemiecki Der Spiegel. Dostał 1500 marek miesięcznie i mógł podróżować. Po latach sam Terzani powiedział, że taki projekt i życie sam sobie wymyślił i że niezwykle mu się poszczęściło, gdyż praktycznie miał stałe utrzymanie i mógł robić to co chciał. W 1971 roku zostawił rodzinę we Florencji i wyjechał do Singapuru nie wiedząc co go czeka.
Najpiękniejsza rzecz, jaką młody człowiek może zrobić, to wymyślić sobie pracę, która odpowiada jego talentowi, jego aspiracjom, jego radości i wcale nie wymaga uległości.
„Koniec jest moim początkiem”
4. Rodzina
W wieku 17 lat, po maturze poznał swoją przyszłą żonę Angelę Staude, urodzoną w 1939 roku we Florencji w rodzinie niemieckiej. Została jego towarzyszką na całe życie. Często o tym pisze, że życie jakiego zaznał nie byłoby bez niej możliwe. A jak wspomina spotkanie ze swoją przyszłą żoną ?
Przyszedłem i czekałem w salonie u tych sprzedawców antyków. Weszła tamta dziewczyna, zupełnie inna niż wszystko czym była wówczas Florencja, stanowiła wręcz jej przeciwieństwo. Mama teraz nie chce o tym słyszeć, ale była brzydulą z jasnymi kosmykami, źle ubraną. (…) Nie ma co gadać. Była wszystkim o czym marzyłem. Inna od tych wyszminkowanych dziewczyn w eleganckich spódniczkach. Zupełnie naturalna. Mama nie przejęła się mną, pewnie myślała że jestem dupkiem, więc poszła do domu.
“Koniec jest moim początkiem”
Po maturze Angela pojechała na studia do Monachium, pisali do siebie, ale były kryzysy w ich związku. Tiziano pojechał więc do Monachium bez zapowiedzi i oświadczył:
…tak dalej być nie może, albo będziemy razem, albo nie ma o czym mówić. I tak wróciliśmy do Włoch.
“Koniec jest moim początkiem”
Była jego przyjaciółką, doradcą, partnerem we wszystkim. Pisze: była dla mnie miarą i sędzią, którego słuchałem, moralnością i prawością.
Opowiada synowi:
Mówiłem ci kiedyś, że tak jak w Sevres pod Paryżem pod szklanym kloszem przechowują metr, który jest wzorcem wszystkich metrów, tak ona stała się miarą wszechrzeczy.
Wyobraź sobie, byłem młody, przystojny, mogłem mieć tyle kobiet ile chciałem. Twoja matka, powtarzam, śmieje się z tego, czasem się oburza, ale naprawdę nie była piękna. W wieku trzydziestu lat tak, wyglądała wspaniale. Jak was urodziła była cudownie piękna.…była pewnikiem, wokół którego wszystko inne się obracało, dawała mi poczucie wolności i zarazem bezpieczeństwa. Była tym, co pewnemu wielkiemu poecie bengalskiemu, którego zawsze cytuję, udało się doskonale wyrazić mówiąc o palu, do którego słoń pozwolił się przywiązać za pomocą delikatnej nici z jedwabiu. Słoń, gdy tylko zechce, może szarpnąć ową nicią, zerwać ją i uciec, lecz tego nie czyni. Wybrał bycie przywiązanym do tego pala jedwabną nicią. Wyboru tego dokonałem, gdy byłem bardzo młody, miałem osiemnaście lat i wybór ten był niesłychanie ważnym punktem stałym całego mego życia.
Chcę ci powiedzieć, że rodzina mamy była dokładnie taka, jaki ja chciałem być. Nie mieli pieniędzy, ale pieniądze ich zupełnie nie obchodziły, byli dumni, bo wiedzieli, że mają coś, czego nie kupi się za pieniądze, to znaczy ogromną kulturę.
„Koniec jest moim początkiem”
Rodzice Angeli pochodzili z rodzin z tradycjami naukowymi, artystycznymi. Terzani bardzo zaprzyjaźniony był z babcią, która była architektem i z którą zaprojektowali dom w Orsigna. Jego dzieci urodziły się w Nowym Jorku. W 1969 roku syn Folco, a w 1971 roku córka Saskia.
5. Korespondent Der Spiegel (Singapur, Wietnam, Kambodża)
Pod koniec 1971 roku wyjechał do Singapuru, gdzie po kilku miesiącach dołączyła do niego żona z dwójką małych dzieci. Tak oto zaczęła się wielka, trwająca blisko trzydzieści lat, reporterska droga Tiziano Terzaniego, której kamienie milowe znaczą napisane przez niego książki.
Dwadzieścia pięć lat (1971 -1997) pracował jako korespondent dla niemieckiego tygodnika Der Spiegel w Azji. Pisał m. in. z Singapuru, Hongkongu, Pekinu, Tokio, Bangkoku i Delhi. Żył i podróżował zawsze w zgodzie z własnym credo. Podróżował po świecie w poszukiwaniu prawdy. Nieustannie chciał iść naprzód i patrzeć przed siebie.
Miałem w sobie ciekawość zobaczenia czegoś nowego. Zawsze interesowałem się tym, co inne. Bo owa różnorodność stanowiła według niego o bogactwie człowieka.
“Koniec jest moim początkiem”
W krajach, w których mieszkał zdobył przyjaciół, uczył się ich języka i ubierał jak miejscowi – nigdy nie chciał być „obcym”.
Kluczem do sukcesu było jego całkowite otwarcie się na innych, czego świadectwem niech będzie fakt, iż jako pierwszy człowiek z prasy poznał żołnierzy Wietkongu i robił sobie z nimi zdjęcia, gawędząc po przyjacielsku.
To właśnie historia zawsze fascynowała go najbardziej. Momenty, gdy obserwował wiekopomne wydarzenia były chwilami uniesienia, jak np. upadek Sajgonu, czy zamach stanu przeciw Gorbaczowowi. Chciał odnaleźć świat, który istniał kiedyś, więc podróżował z książkami nawet tymi sprzed stu lat.
Książki to moi przyjaciele. Najlepiej bowiem podróżować z kimś, kto już przeszedł drogę. Z kimś, kto opowie o przeszłości, aby można było porównać, poczuć zapach, który się ulotnił z wonią, która nadal trwa. Nie mogąc pojechać do Chin – nie było sposobności, Chiny były zamknięte, tam się po prostu nie jeździło. – postanowiłem potraktować Singapur jako bazę i stamtąd wyjeżdżałem obserwować wojnę w Wietnamie, w Indochinach. Po paru dniach znalazłem jeden z pięknych domów na wyspie, poobijany samochód, fortepian dla mamy. Gdy tylko mama przyjechała, zaczęła się ofensywa w Wietnamie, więc tam pojechałem.
Nie jest łatwo zostać dobrym dziennikarzem, jednak jestem przeciwny wszelkim szkołom, w których naucza się dziennikarstwa. Uczy się w nich rzeczy zupełnie przeciwnych temu, co ja uważam za dziennikarstwo, gdyż uczy się technik, mówi się jak zacząć jakiś artykuł, jak go zakończyć i jak uczynić go interesującym. Tymczasem potrzeba przygotowania eklektycznego, które można zdobyć jedynie samemu studiując kulturę, historię, ekonomię, czego nie nauczysz się w szkole dziennikarskiej. To absurd, tak samo jak absurdem jest uczęszczać do szkoły, w której uczy się pisania poezji. Czego bowiem można się tam nauczyć? Nikt nie może nauczyć cię, jak pisać poezję.
„Koniec jest moim początkiem”
Został korespondentem wojennym w Wietnamie. Obserwował upadek Sajgonu. Z tego pobytu powstały dwie książki: w 1973 „Pelle di leopardo” i w 1976 „Giai Phong!”
Pierwsza to praktycznie dziennik, w którym przybliża meandry polityki stojącej u podstaw wojny w tym kraju. Zawarte są tu również cenne obserwacje z codziennego życia tamtejszej ludności. W „Giai Phong!” (Wyzwolenie Sajgonu), jako bezpośredni obserwator i jeden z nielicznych, opisał zajęcie Sajgonu przez odziały Północy i ucieczkę poprzedniego rządu oraz zachodnich dyplomatów. Po wojnie książka była przetłumaczona na wietnamski i czytano ją w szkołach.
Pragnąłem zrozumieć tę wojnę… Tym jednak, co zrobiło na mnie największe wrażenie była sprzeczność między tamtejszym społeczeństwem o starożytnych tradycjach i prostocie, a współczesnością, jaką narzucała mu wojna. Karabiny, czołgi, bomby zupełnie do tego wszystkiego nie pasowały.
„Koniec jest moim początkiem”
Potem uwaga Terzaniego przesuwa się w kierunku Kambodży, w której niemalże został zabity przez Czerwonych Khmerów… W 1980 wydał w Niemczech „Holocaust in Kambodscha”, którą napisał wraz z Ariane Barth i Anke Rashatusavanda. Książka była jedną z pierwszych obszernych relacji na temat tego, co stało się w Kambodży za panowania Czerwonych Khmerów. Przeżył tam najniebezpieczniejszy moment w swoim życiu, kiedy był o krok od rozstrzelania przez Czerwonych Khmerów, zablokowany w okrążonej strefie.
Uratował go jakiś Chińczyk handlujący z nimi, który nagle pojawił się, zobaczył paszport włoski i powiedział im, że jest bardzo ważną osobą i będą mieć problem jak go zabiją. Wyszedł poza tę strefę, gdzie czekał tłum dziennikarzy, ale nic nie powiedział, sam opisał tę historię. Po dwóch godzinach dotarł do Bangkoku, zaraz zadzwonił do matki, a ona: widziałam cię w telewizji, byłeś na wszystkich kanałach, taki śliczny i uśmiechnięty. Rozumiem, że wszystko u ciebie w porządku.
Kambodżanie są buddystami i kiedy ich domy zostają zburzone, nie mają pretensji do samolotów ani do Amerykanów. Siadają wśród ruin, posypują sobie głowę popiołem i patrząc w niebo, zastanawiają się co zrobili złego w tym, albo poprzednim życiu, że spotkała ich podobna kara. Przesądność jest częścią Kambodżańskiego życia i przede wszystkim na wsiach wielu wierzy, ze Pol Pot był karą nałożoną na Khmerów za grzeszne życie.
(…) Angkor, jedno z tych nielicznych, nadzwyczajnych miejsc na ziemi, w obliczu których czujemy się dumni z przynależności do ludzkiej rasy; jednego z tych miejsc, gdzie wielkość jest w każdym kamieniu, w każdym drzewie, w każdym hauście powietrza, którym się oddycha.
„Duchy. Korespondencje z Kambodży”
6. Pobyt w Chinach
Gdy po śmierci Mao w 1979 roku i objęciu w Chinach władzy przez Hua Guofenga, kraj ów zaczął powoli otwierać swoje granice wobec zagranicznych dziennikarzy, Terzani był jednym z pierwszych, który tam wjechał. I był pierwszym zachodnim dziennikarzem, który przeprowadził wywiad z następcą Mao, Hua Guofengiem, za co Der Spiegel był mu bardzo wdzięczny. To wpłynęło na zgodę na utworzenie biura Spiegla w Pekinie.
W styczniu 1980 r. przeniósł się z rodziną do Pekinu, gdzie był jednym z pierwszych zachodnich dziennikarzy akredytowanych za rządów Deng Xiaopinga. Przybrał chińskie imię – Deng Tiannuo. Czekał na ten moment dwanaście lat – znając doskonale język i kulturę Chin, przez cztery lata zjechał ów kraj wzdłuż i wszerz. Pomimo ścisłego nadzoru policji niejeden raz udało mu się uciec lub schronić i tym sposobem zobaczyć rzeczy „zakazane”. W Chinach chciał zapuścić korzenie innego życia. To tam hodował razem z całą rodziną świerszcze, by w zimie słuchać odgłosów wiosny, a nawet zorganizował w domu walki tych owadów. Posiadał także niewielką hodowlę gołębi. Żył i podróżował jak Chińczycy, posłał swoje dzieci do chińskiej szkoły. Wcześniej chodziły do międzynarodowej.
Chcieliśmy tam pojechać, aby Chiny poznać, żeby w nie wejść. Zafascynował mnie maoistowski eksperyment, więc nie chciałem dać się wykluczyć z życia Chińczyków. A tak nauczyliście się maszerować, oddawać hołd sztandarowi i rzucać chińskimi granatami, czyścić ubikacje i odkryliście potworność komunizmu. Chiny to wspaniała cywilizacja, jedna z niewielu wielkich w historii. Chciałem wam dać okazję, abyście się o tym przekonali.
„Koniec jest moim początkiem”
Jeździli na rowerach, pociągami, rozmawiali z Chińczykami. Jadali ich szare chleby. To było piękne życie. W domu bywali różni ludzie: pianista, historycy, aktorzy. Używali podstępów, żeby się z nimi spotkać. Wwozili ich pod kocem w aucie do swojego domu.
Dzisiejsze Chiny nie są już Chinami, odkąd ten morderca Mao odciął korzenie starożytnej kultury. W Chinach polityka przestała mnie interesować. Zrozumiałem, że polityka nie jest odpowiedzią na cokolwiek.
„Koniec jest moim początkiem”
Kiedy chiński rząd nie mógł już dłużej tolerować jego pisania, został aresztowany i poddany reedukacji. Oczywiście, że denerwowało Chińczyków jego pisanie i gdy w Der Spiegel Terzani opublikował artykuł o niszczeniu dawnej architektury w Pekinie, został aresztowany i wyrzucony z tego kraju. Nastąpiło to 8 marca 1984 roku, o czym pisał The New York Times. Podczas pobytu w Chinach powstała książka „The Forbidden Door”, „Travels in unknown China”, (angielskie wydanie z 1985). W Polsce została wydana pod tytułem „Zakazane wrota” w 2011 r.
Książka „Zakazane wrota”, zawiera jego przeżycia i przemyślenia na temat Chin. Jak sam zaznacza, nie napisał jej dlatego, że został z Chin usunięty, lecz został zeń usunięty dlatego, że napisał to, co napisał na temat Chin. W książce tej Terzani starał się przedrzeć poza zasłonę polityki, socjologii, kultury i dotrzeć do tajemnicy Chin. Za pomocą portretowanych postaci, które wypełniają poszczególne rozdziały, stworzył rodzaj mozaiki, która ukazuje bogactwo i tajemniczość, piękno i grozę tego kraju. Terzani wydalenie z Chin przeżył jako klęskę. Utracił bowiem dostęp do źródła, które kochał i z którego potrafił czerpać.
Tak więc, kiedy zostałem wydalony z Chin, to była dla mnie tragedia. Wydalenie zraniło mnie mocno. Pierwszej miłości się nie zapomina. Indie także wiele mi dały, przede wszystkim spokój. Ale wielkość Chin… W głębi serca otaczałem miłością wiele rzeczy, przede wszystkim Chiny. Chiny kochałem naprawdę.
Bardzo mnie smucił los tej pradawnej kultury. Przez tysiące lat kroczyła własną drogą, na własny sposób mówiła o życiu, śmierci, naturze i bogach. Chińczycy dopracowali się własnego sposobu pisania, jedzenia, kochania się, układania włosów; przez wiele stuleci inaczej niż inni leczyli chorych, inaczej spoglądali na niebo, góry, rzeki; mieli własne poglądy na to, jak budować domy, stawiać świątynie, mieli własne koncepcje duszy, siły, wiatru czy wody.
Dzisiaj ta kultura tęskni już tylko do nowoczesności, chce się upodobnić do Zachodu, do małej klimatyzowanej wyspy, jaką jest Singapur, młodzi pragną nosić się jak “biznesmeni”, jadać u McDonalda, nosić zegarki kwarcowe, oglądać kolorową telewizję i korzystać z telefonów komórkowych. Smutne, nieprawdaż? Nie tylko dla Chińczyków, ale dla całej w ogóle ludzkości, która ogromnie wiele traci, gdy w jej obrębie zanikają różnice i wszyscy upodabniają się do siebie.
Mao rozumiał, że aby ocalić Chiny, należy je odciąć od zachodnich wpływów i szukać swoiście chińskich rozwiązań dla problemów nowoczesności i rozwoju. Tak stawiając problem, był wielki. Był też wielki w tym, jak nie udało mu się go rozwiązać. Poniósł porażkę, tak jednak czy inaczej był wielkim poetą, wielkim strategiem, wielkim intelektualistą, wielkim mordercą.
„Powiedział mi wróżbita”
Po wydaleniu z Chin w 1984 r. został wezwany do redakcji Der Spiegla, gdzie wobec kolegium redaktorów odczytano zarzuty jakie mu stawiano: oskarżano go o szpiegostwo, działalność kontrrewolucyjną, kradzież dóbr kultury narodowej. Jakoś się z tego wytłumaczył i nie zerwano z nim umowy.
7. Pobyt w Japonii
Był na tyle jednak sławny i ceniony, że Der Spiegel zaproponował mu stanowisko w Japonii. Był to jednak zły pomysł. Pomimo, że Terzani mieszkał tam przez blisko sześć lat, nie potrafił nigdy w pełni opanować japońskiego, nie polubił tamtejszej kultury Japonii i nie przebił się do jej serca.
Przyjechałem ze wspaniałej wielkiej cywilizacji – możesz powiedzieć o Chinach co chcesz, ale były wielkie. Wielki był chiński mur, wielki obszar, wielka tragedia, wielkie były braki, wielcy mordercy, wielka kultura, ludzki duch, wszystko w Chinach było wielkie. A tu nagle znalazłem się w kulturze tego co małe, detaliczne. To był dla mnie szok. Wszystko było doskonałe, ale maleńkie.
W Japonii nie byłem w stanie zaprzyjaźnić się z nikim. Japończycy z którymi miałem kontakt nie byli osobami, ale rolami które wypełniali. Tam nigdy nie jesteś sobą.
Kiedy pojechałem do Japonii, nie miałem wrażenia, że robię coś historycznego. Co można fotografować w Tokio? Już tam byli wielcy fotografowie z całego świata, a najwięksi w nim mieszkali. I co, miałem robić im konkurencję? Wiesz, ilu pijakom zrobiono zdjęcia? Ja też zrobiłem zdjęcie jednemu w tokijskim metrze, ale to nie była Historia. Bo co to za opowieść, jakiś pijak. Oczywiście, społeczeństwo zmęczonych pracowników, ale to mnie nie inspirowało.
„Koniec jest moim początkiem”
Tam zapadł na depresję, bo ten kraj okazał się niesłychaną porażką, prawdopodobnie jedyną w jego karierze. Nie mógł zrozumieć, że nowoczesność niszczyła tam wszystko bez wyjątku, że tak trudno było tam znaleźć przyjaciela, a rozmowy toczyło się z maszynami zamiast z ludźmi. W pamięci miał także atomowy holocaust. Smutno było patrzeć na tę niezwykłą cywilizację popełniającą samobójstwo, pisał. Wtedy stał się pustelnikiem, przez trzy miesiące przebywając u podnóża góry Fudżi.
8. Powrót do Bangkoku
Kiedy minęło pięć lat w Japonii i Spiegel pytał, gdzie miałby ochotę pojechać, bez zastanowienia odpowiedział, że chciałby pojechać do kraju, w którym odnalazłby jego ukochaną i słoneczną Azję. Tęsknił za zapachem tropików, za miejscami które znał i do których chciał wrócić. W 1990 roku Der Spiegel zaproponował mu otwarcie biura prasowego w Bangkoku, co Terzani natychmiast zaakceptował. Po pięciu latach spędzonych w Japonii pojechał do Bangkoku w Tajlandii, gdzie zamieszkał z rodziną w Domu Żółwia (Turtle House), w którym pełno było ludzi i zwierząt, a czas płynął wolno w bliskości natury i zapachu kadzidła. Domem Żółwia nazwali stary drewniany tajski dom, ze stawem pośrodku ogrodu pełnego tropikalnych drzew. W stawie mieszkał metrowy, mięsożerny stuletni żółw. Angela znalazła ten dom, najpiękniejszy w jakim kiedykolwiek mieszkaliśmy.
Z Tajlandii mógł obserwować całą Azję, Kambodżę, Sri Lankę, Birmę, Filipiny. Był w Indiach kiedy zamordowano Ghandiego. To był świat, w którym zawsze czuł się u siebie. W 1994 r. po opuszczeniu Domu Żółwia, spędził kilka miesięcy sam, pisząc książkę Powiedział mi wróżbita. Zamieszkał przy plaży, miał skromny bungalow i pisał od rana do wieczora.
9. Książka “Powiedział mi wróżbita”
Wiele lat wcześniej, w 1976 roku chiński wróżbita w Hongkongu przepowiedział mu, żeby w 1993 roku nie latał samolotami, gdyż latanie samolotem będzie dla niego śmiertelnym zagrożeniem. Trzymał się tej przepowiedni bardzo mocno. Gdy w 1992 r. do Domu Żółwia przyjechał naczelny ze Spiegla i Terzani opowiedział historię z wróżbitą, naczelny bez słowa sprzeciwu zgodził się na jego podróże wszelkimi środkami komunikacji z wyjątkiem samolotu. Terzani postanowił przemieszczać się jak dawni podróżnicy – pieszo, łodzią, autobusem, samochodem i pociągiem.
Wszędzie szukał kontaktów z wróżbitami, jasnowidzami i szamanami, co sprawiło, że z coraz większym zrozumieniem i szacunkiem odnosił się do dawnych zwyczajów i przekonań, dziś zagrożonych przez agresywne formy zachodniej nowoczesności.
Doświadczenia swojego nowego sposobu bycia reporterem, który tym razem poruszał się nie pośród wielkich zdarzeń współczesnej historii, lecz w labiryncie przesądów w jakich żyją ludzie i całe kultury (astrologie, przepowiednie, wróżby, terapie, itd.), opisał w niezwykłej książce „Un indovino mi disse” (1995); po polsku „Powiedział mi wróżbita” (2008).
W tym „przyziemnym” podróżowaniu w grę wchodziły nie tylko racje bezpieczeństwa lub ekologiczne, lecz także egzystencjalne – zrozumiał, że nawet jako reporter, powinien poruszać się po ziemi, mieszać z ludźmi i nie spieszyć się. Nakładała się na to pewna wewnętrzna potrzeba. Miał bowiem wrażenie, że pomimo sukcesu i sławy, wewnętrznie gdzieś ugrzązł i nie wiedział jak dalej żyć.
Pisałem o wróżbitach, jednak tak naprawdę to pisałem o innym aspekcie każdego kraju. Można bowiem przylecieć do Singapuru, wysiąść na lotnisku, pobyć tam kilka godzin i odlecieć uważając, że widziało się Singapur. Zrobiłeś zakupy, kupiłeś wszystko na lotnisku, gdyż na tych dwóch tysiącach metrów kwadratowych lotniska Changzi jest wszystko. Można jednak wjechać do Singapuru przez drzwi kuchenne i wtedy zobaczysz Singapur, w którym jeszcze żyją kompong. Istnieje bowiem zupełnie inny Singapur. A więc w pewnym sensie zacząłem od nowa opisywać Azję, która mnie kiedyś zafascynowała. Zająłem się Azją przesądów, niesamowitych opowieści i tradycji.
„Koniec jest moim początkiem”
10. Indie
W 1994 roku rodzina przeniosła się do Indii, kolejnego miejsca, do którego Der Spiegel wysłał Terzaniego. To tutaj i w tym okresie rozbudziły się aspiracje, tendencje i potrzeby natury duchowej. Nagle Azja ukazała mu się nie tylko jako kontynent społecznych i politycznych przemian spod znaku Gandhiego czy Mao, lecz także jako pradawna tradycja filozoficzna i religijna, szukająca mądrości i wyzwolenia.
Będąc chłopcem miałem dwóch bohaterów, jednym był Gandhi, drugim Mao. Mao rozłożyłem już na czynniki pierwsze. Gandhi był zagadką. Pozostawał mitem. Wybrałem Indie, ponieważ chciałem tam zapuścić korzenie innego życia.
(…) przez wiele lat żyłem w Azji i tu i tam kupowałem statuetki Buddy, nigdy jednak nie pytając się, cóż on robił siedząc z zamkniętymi oczyma, z dłońmi złożonymi na brzuchu. Nigdy nie przyszło mi do głowy, by się nad tym zastanowić. Pewnego dnia jednak zapytałem się o to i także zacząłem to robić.
Kto kocha Indie, ten wie, że nie wiadomo dokładnie, dlaczego traci się dla nich głowę. Są brudne, biedne, zakażone: czasami złodziejskie i kłamliwe, często cuchnące, zepsute, bezlitosne i obojętne. A jednak, jeśli raz się z nimi spotkasz, nie możesz się bez nich obyć. Jeżeli wyjedziesz daleko, cierpisz. Ale taka jest właśnie miłość: instynktowna, niewytłumaczalna, bezinteresowna…
„Koniec jest moim początkiem”
Terzani z jednej strony nadal jeszcze pracował jako reporter, a z drugiej pisał książkę, która miała być jego pożegnaniem i rozrachunkiem z Azją („W Azji” 1998), lecz nade wszystko zaczął oddawać się medytacji i przesuwać w kierunku rozważań natury
11. Związek Radziecki
W latach dziewięćdziesiątych obserwował upadek Związku Radzieckiego podróżując po całym kraju. Owocem tego stała się książka „Buonanotte, signor Lenin” (1992), polskie wydanie jako „Dobranoc, panie Lenin!” (2011), w której doskonale uchwycił napięcie między starym, które mijało w Rosji i nowym, które nadchodziło.
Patrzę na podążający ulicami tłum i wydaje mi się, że widzę jedynie brzydkie, tłuste kobiety o włosach pofarbowanych na okropny odcień rudego, niedogolonych mężczyzn i młodych Rosjan, którym już w wieku dwudziestu lat brakuje po kilka zębów, a inne są zepsute lub złote. To zbieranina upadłych ludzi, którymi kieruje już tylko instynkt przetrwania.
„Dobranoc, panie Lenin!”
12. Choroba
W 1997 roku, w wieku 59 lat dowiaduje się, że jest ciężko chory. Terzani najpierw zaczął walczyć z chorobą poddając się przeróżnym terapiom tradycyjnym i alternatywnym. Szybko jednak uświadomił sobie, że nie uda mu się wygrać z rakiem, którego potraktował jako „mistrza”, który skierował go w stronę poszukiwań duchowych. Podróżowanie było dla Tiziano Terzaniego formą istnienia. Kiedy dowiaduje się, że jest ciężko chory, instynkt podpowiada mu, by wyruszyć w podróż. Ale ta podróż różni się od innych. Jest najtrudniejsza, bo każdy krok może być wyborem między rozumem a szaleństwem, między nauką a magią.
13. Himalaje
W roku 2000 usunął się do pustelni w Himalajach i oddał praktykom medytacyjnym pod kierunkiem starego hinduskiego ascety. Ten etap swoich doświadczeń, poszukiwań i przemyśleń opisał w „Un altro giro di giostra” (2004) – „Nic nie zdarza się przypadkiem” (2009).
Spotykasz tylu ludzi, a potem powoli odchodzisz. Po drodze orientujesz się, że są mistrzowie fałszywi i prawdziwi, a w końcu jakiś starzec na szczycie góry w Himalajach pozwala ci na chwilę w jakiś magiczny sposób przez ułamek sekundy dostrzec coś, czego nigdy nie widziałeś, a kiedy to zobaczysz, nie możesz żyć jak dawniej. Piękna podróż, prawda?
„Koniec jest moim początkiem”
Przypadkowe spotkanie ze starym mędrcem w Himalajach – choć zapewne nic nie zdarza się przypadkiem – wyznacza koniec wędrówki. Pośród ciszy wspaniałej przyrody Terzani dochodzi do wniosku, że najważniejsza jest harmonia ze światem i samym sobą: trzeba umieć patrzeć na niebo i być chmurą, trzeba “słyszeć melodię”.
Uważam, że życie eremity, jakie przez jakiś czas prowadziłem, wprowadziło mnie w kontakt z przeświadczeniem niesamowitej niestałości wszystkiego. Uświadomienie sobie tego jest jedną z najpiękniejszych rzeczy. Trzeba zaakceptować to, co Azja zrozumiała już tak dawno, a mianowicie, że nie ma radości bez cierpienia, nie ma przyjemności bez przykrości. Gdy człowiek to zrozumie, odrywa, oddala się, jednak nie ma obojętności w stosunku do innych, których może nawet kochać, jednak bez bycia miłości tej niewolnikiem, gdyż życie wszystkich istot przemija, przemija.
„Koniec jest moim początkiem”
14. “Nic nie zdarza się przypadkiem”
Choroba zainicjowała tę najtrudniejszą podróż, którą opisał we wspomnianej książce „Nic nie zdarza się przypadkiem” (2009). Przedstawia ostatnie podróże pisarza, chyba najbardziej metaforyczne i głębokie, bo chociaż prowadzące na niejeden skraj świata, to wiodące do tego najdalszego i najmniej znanego zakątka – w głąb siebie. Reporter musi pokonać nowotwór, który niespodziewanie kładzie się cieniem na jego życiu. Wsłuchuje się więc w głos rozsądku i decyduje na leczenie w nowojorskiej klinice, gdzie za pomocą chemioterapii i radioterapii ratuje się życie pacjentów. Z długiego pobytu w Nowym Jorku, a potem w alternatywnym ośrodku w Kalifornii rodzi się niepokojący portret Ameryki. Terzani szybko zauważa, że nowoczesne podejście lekarzy może i bywa skuteczne, ale odarte jest z ciepła, którego złaknieni są wszyscy chorzy. Zaczyna zastanawiać się nad istotą procesu dochodzenia do zdrowia – intryguje go rola umysłu i znaczenie nastawienia do samej choroby. Konsekwencją stawiania sobie podobnych pytań jest kolejna wędrówka, tym razem w poszukiwaniu uzdrowicieli i technik, które zwyczajowo określa się mianem „alternatywnych”. USA, Indie, Tybet, Filipiny, Hongkong, Tajlandia. Homeopatia, joga, reiki, medytacje, płukanie jelita, zioła, mikstury z moczu słonia, ćwiczenia oddechowe, cudowne grzyby – to tylko niektóre z metod, jakie Terzani poznaje na swej drodze. Autor poznaje medycynę tybetańską i chińską, jogę i energoterapię. Mamy tu istny przegląd rytuałów czerpiących z dawnych tradycji, Wszystkie intrygują autora, choć już nie jako dziennikarza, ale istotę pragnącą żyć w dobrym zdrowiu. Jednak brak tu naiwności, o jaką można by podejrzewać osobę w jego sytuacji. Terzani jest racjonalistą, stąpającym twardo po ziemi człowiekiem, który dekonspiruje niejednego guru i rozwiewa niejedną „tajemnicę”. I nie czyni tego ze zgryźliwą satysfakcją – jego badania pełne są szacunku do przedstawicieli różnych porządków myślenia i dominuje w nich wyważona ciekawość.
A dokąd dociera ten zachodni umysł? Czy udaje mu się odkryć coś cennego, co nie kłóciłoby się ze stanem współczesnej wiedzy? Owszem. Wagę i rangę samego poszukiwania. Poprzez spotkania z ludźmi oraz ideami, spotyka samego siebie. Szukając, mierząc się ze swoimi słabościami, wątpliwościami i nadziejami, jest w stanie uporządkować własne życie.
Być może świat nie daje nam odpowiedzi na najważniejsze pytania, bo źródło wiedzy i spokoju leży w nas samych. I tak zmiana nawyków wzbogaca, a „walka” z chorobą zmienia się w naukę o życiu w jej towarzystwie.
15. Ostatni okres życia
Po 11 września 2001 podróżował po Afganistanie, Pakistanie i Indiach, skąd wysyłał listy dla Corriere della Sera, które zostały zebrane w jednym tomie jako „Listy przeciwko wojnie” – „Lettere contro la guerra” (2002). Angielskie tłumaczenie wydano tylko w Indiach w 2002 jako „Letters Against the War”; przetłumaczono je jeszcze na język niemiecki (2002), francuski (2002), hiszpański (2003), japoński (2004) i słoweński (2006).
O Afganistanie:
Mijają dni, a ja nie mogę się otrząsnąć z niepokoju: dręczy mnie, że potrafię przewidzieć, co się stanie, ale nie mogę tego powstrzymać, że jestem członkiem najbardziej nowoczesnej, bogatej i wyrafinowanej cywilizacji na świecie, zajętej właśnie bombardowaniem najbardziej zacofanego i najbiedniejszego kraju na świecie. Dręczy mnie, że należę do najgrubszej i najbardziej sytej rasy, która w tej chwili zajmuje się dokładaniem bólu i cierpienia do ogromnego już brzemienia rozpaczy najchudszych i najbardziej głodnych na planecie. Jest w tym wszystkim coś niemoralnego, bluźnierczego, ale też głupiego.
„Listy przeciwko wojnie”
Zaczął też jeździć po Włoszech nawołując do postawy pokojowej i nie uczestniczenia w inwazji na Irak – oczywiście bezskutecznie. Ostatni okres swego życia, już poważnie chory spędził w Orsigna, małej miejscowości w pobliżu Florencji, gdzie przed laty, zaraz po ślubie wraz z żoną wybudowali dom.
Orsigna stanowiła magię mojego życia. Tutaj była moja druga ojczyzna. Każdy kawałek ziemi w Orsigna ma swoją historię, każdy załom, dolina, wąwóz, strumień ma swoją magiczną historię.
Uczciwie trzeba przyznać że świat jest cudowny. Jeżeli jestem w stanie poczuć się częścią tego cudu – nie ty, który masz dwie ręce i dwoje oczu, ale jeżeli esencja ciebie samego czuje się częścią tego cudu – czegóż mógłbyś chcieć więcej? Czego? Nowego samochodu?
“Koniec jest moim początkiem”
Tutaj, w „swoich Himalajach”, jak nazywał to miejsce, dobrowolnie odcięty od świata, żyjący już tylko w otoczeniu bliskich, Terzani kończył swój bieg i w najgłębszym sensie praktykował „ars morendi”. Sztukę umierania. Tutaj także udzielił własnemu synowi długiego wywiadu, który ukazał się już po jego śmierci. Zmarł 28 lipca 2004 roku w Orsigna (Toskania, Włochy). Żył 66 lat.
16. “Koniec jest moim początkiem”
Ostatnie rozmowy z 2004 roku z synem Folco ukazały się dwa lata później jako „La fine é il mio inizio”. Polskie wydanie „Koniec jest moim początkiem” ukazało się w 2010 roku.
Książka ta, to ostatnia rozmowa-rzeka pomiędzy umierającym Tiziano, a jego synem Folco. Zawiera wiele pięknych zdjęć, niesie z sobą pokój i siłę. Tiziano wspomina swoje życie, od dzieciństwa spędzonego we Florencji, przez okres młodzieńczy, podróże, przemiany społeczne i polityczne, aż po chorobę i starość. Ojciec i syn rozmawiają o rzeczach, o których nie rozmawia się na co dzień. Śmiertelnie chory Terzani zdawał sobie sprawę z tego, że jego czas się kończy, był pogodzony ze śmiercią.
Mam sześćdziesiąt sześć lat i wielka podróż mego życia dobiegła kresu. To już koniec. Jednak nie czuję żadnego smutku, wprost przeciwnie, bawi mnie to. Wczoraj Mama (to znaczy Angela, żona) zapytała mnie: „A jeżeli ktoś by nagle zadzwonił mówiąc, że odkrył lekarstwo, które pozwoliłoby ci żyć następne dziesięć lat, zażyłbyś je?” Instynktownie odparłem: „Nie!” Nie chcę takiego lekarstwa, nie pragnę żyć następne dziesięć lat. Po co? Aby raz jeszcze zrobić to, co już zrobiłem? Żyłem w Himalajach, przygotowałem się do przeprawy przez wielki ocean pokoju i nie rozumiem, dlaczego miałbym nagle teraz przesiadać się do małej łódeczki, by znowu łowić ryby i żeglować. Zupełnie mnie to już nie interesuje.
Dlatego też jestem zupełnie spokojny. Od miesięcy w moim wnętrzu jest centrum radości, które promieniuje we wszystkie strony. Wydaje mi się, że nigdy nie czułem się tak lekki i szczęśliwy. Jeżeli zapytasz mnie, ‘Jak się czujesz’, odpowiem, ‘Doskonale, moja myśl jest wolna i czuję się wspaniale’. Jedynie to ciało przestaje funkcjonować i w całości dosłownie gnije. Jedyna rzecz, jaka mi pozostaje, to oderwać się od niego, porzucić je pozostawiając je jego przeznaczeniu właściwemu materii, która się rozkłada i staje się prochem. Czynię to bez najmniejszego żalu, gdyż jest to rzecz najnormalniejsza w świecie.
„Koniec jest moim początkiem”
Jak przystało na wielkiego reportera, Tiziano przeprowadził już swoje ostateczne śledztwo – starał się zrozumieć sens cierpienia, choroby i śmierci. Ta książka to medytacja nad sensem życia, to jego testament. Pewnie stało się tak ze względu na dużą świadomość autora i jego duchowość, który odchodząc w ciszy, w zgodzie z samym sobą, diagnozował świat niezwykle celnie, zachowując do końca bystrość umysłu.
Żyjemy w biegu, za dużo stymulacji. Jesteśmy rozrywani między pracą, telefonem, telewizją, gazetami i ludźmi, którzy nas odwiedzają. Nie zatrzymujemy się nawet na chwilę, żyjemy w ciągłym biegu.
„Koniec jest moim początkiem”
Tematyka poruszana przez Tiziano Terzaniego i jego syna Folco jest tak niezwykła, a jednocześnie tak pospolita, że może ocierać się o banał. W zamyśle autorów miała być to lektura, która może komuś pomóc ujrzeć świat w lepszym świetle, cieszyć się bardziej własnym życiem, zobaczyć je w szerszym kontekście, wyprostować własne ścieżki i dla mnie właśnie taką była.
Stanowiła realną historię nie o istocie świętej, która od lat młodzieńczych była idealna, nie popełniała błędów, itd. Wręcz przeciwnie. Opowiadane zdarzenia, jak np. to, że Terzani namiętnie grywał w Makao w kasynach i trwonił pieniądze na hazard, ukazują człowieka, który błądził, ale systematycznie zmieniał swe życie, ulepszał je, wychodził poza normy, osiągał wyżyny duchowe, by (parafrazując Gandhiego) jego życie stało się przekazem dla innych. Jest to jedna z najlepszych książek, jakie czytałam w swoim życiu, dzięki której miałam okazję poczynić refleksję nad swoją egzystencją i współczesną historią świata.
Powodem, dla którego tak bardzo boimy się śmierci, jest konieczność rezygnacji ze wszystkiego, na czym nam tak bardzo zależy, konieczność rezygnacji z posiadania. Z marzeń. Z tożsamości…
Życie to droga, ale najgłupsze, że zdajesz sobie z tego sprawę dopiero wtedy, kiedy się kończy. Odwracasz się i mówisz: ależ to wszystko łączy się ze sobą. Kiedy żyjesz, po prostu tego nie widzisz. Wszystkie decyzje, wybory których dokonujesz wydają ci się aktem woli, ale to nieprawda. Są ograniczone tym co masz w środku, a co najczęściej nazywa się instynktem, albo może tym, co twoi hinduscy przyjaciele nazywają karmą, a czego nie da się wytłumaczyć inaczej, niż tylko nagromadzeniem zasług i win w życiach poprzednich.
“Koniec jest moim początkiem”
17. Tiziano Terzani i Ryszard Kapuściński – Ostatni wielcy reporterzy i podróżnicy XX wieku.
Nigdy się nie spotkali, jednak wymieniali między sobą korespondencję w języku angielskim. Pierwszy list napisał Tiziano Terzani z New Delhi 6 sierpnia 1996 r. List zaczyna się od słów:
Drogi MAESTRO!… jestem dziennikarzem, piszę książki, mieszkam w Azji od dwudziestu pięciu lat (…)
“Terzani. Tutte le opere. 1966-1992”
W języku włoskim maestro oznacza zarówno mistrza, jak i nauczyciela.
Terzani następnie pisze fragment, który Kapuściński umieścił w „Lapidarium III” (1997), na końcu zbioru przemyśleń o reportażu:
Nasz zawód ginie, nowi «koledzy» stanowią wymienialny gatunek – jutro każdy z nich może zostać maklerem lub pracować na giełdzie, co zresztą wielu z nich rzeczywiście robi. Świat wydaje się coraz bardziej zajęty materialną stroną życia, ludzi interesuje przyjemne spędzenie czasu i różne hobby, a obojętność na wszystko staje się nową zasadą moralną.
“Terzani. Tutte le opere. 1966-1992”
Zaraz za tym Terzani dodał, że pocieszającym faktem jest to, że są jeszcze tacy ludzie jak Kapuściński. Są oni niczym „nasiona na przyszłość”. Opisuje w skrócie swoją książkę „Powiedział mi wróżbita” i dzieli się uwagą, że Azja ryzykuje samobójstwem, chcąc upodobnić się do Zachodu. Na koniec zaprosił Kapuścińskiego do siebie, aby wymienić poglądy o tym jak zachować tych „kilka pozostałych nasion”.
Ryszard Kapuściński odpowiedział w liście z września 1996 r. z Warszawy, dziękując za “piękny list i książkę”.
Kapuściński pisze, że książka jest wspaniała z wielu powodów: przez swoją literacką jakość i doskonały rytm prozy oraz ze względu na wyjątkową okazję obserwowania byłej sowieckiej Azji z perspektywy innej Azji, podczas gdy większość reportaży w tym temacie podejmuje go tylko z perspektywy europejskiej lub zachodniej.
Kapuściński odniósł się do słów Terzaniego o dziennikarstwie. Zgodził się z tym, że ich zawód ginie, jednak widział jeszcze nadzieję w kilku młodych reporterach. Według Kapuścińskiego reportaż literacki w stylu Terzaniego będzie uprawiany tylko przez kilka osób, mających talent i pasję, nawet gdy liczba pracujących w mediach ciągle rośnie.
Pozostałe dwa listy od Tiziano Terzaniego zostały opublikowane w dziełach zebranych Kapuścińskiego wydanych we Włoszech w 2009 roku (Ryszard Kapuściński „Opere”, wydawnictwo Mondadori). W liście z New Delhi 6 grudnia 1996 r. Terzani precyzuje swój stosunek do dziennikarstwa, które nie było dla niego tylko zawodem, ale sposobem na życie, “a dziś dziennikarstwo jest coraz bardziej pracą jak każda inna, wulgarną, cyniczną, kłamliwą (…)”.
Drugi list pisze Terzani z Nowego Jorku 30 stycznia 1998, gdy już dowiedział się, że jest chory na raka. “Twoje słowa wiele dla mnie znaczą” – odnosi się do komentarza Kapuścińskiego na temat książki „Powiedział mi wróżbita”.
Być może jest jeszcze nieznany list od Ryszarda Kapuścińskiego między grudniem 1996 a styczniem 1998 r. Terzani pisze dalej, że:
“(…) pisanie jest jak wrzucanie kamieni do stawu, słyszy się plum, widzi się zmarszczki na wodzie, potem cisza…, aż otrzymuje się komentarz taki jak Twój i czuje się powietrze w płucach i wielkie pragnienie, aby rzucać więcej kamieni, jeżeli jest szansa. Krytycy mogą pisać co chcą – (…) – co się naprawdę liczy, to opinia tych, którzy wspinali się na takiej samej górze i znają ścieżki i trudności”.
Terzani wspomina o lekarzach z Memorial Sloan Kettering Cancer Center, którzy powiedzieli mu, że zwycięstwo jest jego, “przynajmniej tym razem”. “I tak na końcu tracimy wszystko” – dodaje. Wspomina o swoich dalszych planach (ten okres opisał również w książce “Nic nie zdarza się przypadkiem”) i pisze:
“Drogi Maestro, jeżeli kiedykolwiek dowiesz się o nowych metodach leczenia raka, jakiegoś specjalnego sekretu, który uważasz, że watro zbadać, daj mi znać.”
W postscriptum Terzani pisze o planowanym przez wydawnictwo HarperCollins wydaniu książki „Powiedział mi wróżbita” i byłby zaszczycony, gdyby mógł użyć słów Kapuścińskiego na okładce, jeżeli nie ma on nic przeciwko temu.
Książka „A Fortune – Teller Told Me” ukazała się w 1998 roku z cytatem Ryszarda Kapuścińskiego na okładce: “A great book written in the best traditions of literary journalism… profound, rich and reflective”.
Ryszard Kapuściński na spotkaniu w Rzymie o poezji (14 października 2006 r.):
Jest również rodzaj dziennikarstwa i reportażu, który jest bardzo bliski literatury. W literaturze włoskiej było bardzo dużo reporterów, którzy pisali w sposób bardzo poetycki. Przychodzi mi do głowy niedawno zmarły, wielki reporter włoski Tiziano Terzani, którego wiele stron można czytać jako strony poetyckie.
Tiziano Terzani – Tutti i colori di una vita
Przypisy
1. zdjęcie tytułowe: greenme.it/vivere/arte-e-cultura/le-parole-ritrovate-tiziano-terzani/
2. http://terzanitiziano.info/terzanibio
3. http://www.taraka.pl/terzani_od_polityki_mistyki
4. http://www.tizianoterzani.com/
5. http://maciejbielawskiessay.blogspot.com/2012/03/tiziano-terzani-portret.html
6. http://www.wlochysubiektywnie.pl/terzanismo-uwielbienie-dla-pisarza/
7. https://remigiusz-grzela.pl/?p=31
8. http://terzanitiziano.info/kapuscinski-terzani
9. „Zakazane wrota” („La porta proibita” 1984/2011)
10. „Dobranoc, panie Lenin!” („Buonanotte, signor Lenin” 1992/2011)
11. „Powiedział mi wróżbita” („Un indovino mi disse” 1995/2008)
12. „W Azji” („In Asia” 1998/2009)
13. „Listy przeciwko wojnie” („Letter contro la guerra” 2002/2012)
14. „Nic nie zdarza się przypadkiem” („Un altro giro di giostra” 2004/2008)
15. „Koniec jest moim początkiem” („La fine e il mio inizio” 2006/2010)