Matera, która była pierwszym przystankiem w naszej apulijskiej wyprawie w kwietniu 2019 r., to niezwykła historia od narodowego wstydu i hańby w latach pięćdziesiątych XX w. przez wpisanie na listę dziedzictwa UNESCO w 1993 r. (pierwsze dla południa Włoch) do dumnego tytułu Stolicy Kulturalnej Europy w 2019 r.
Matera leży w regionie Bazylikata, jednym z najmniejszych regionów Włoch, który tradycyjnie do XIII w. nazywany był Lukanią i nazwa ta została przywrócona w latach międzywojennych i często używana jest do dziś.
Lucio Dalla (1943-2012), narodowy śpiewający poeta o wyjątkowej wrażliwości, powiedział o Materze: „Un posto unico al Mondo… un miracolo del tempo, una felice armonia fra la storia e la contemporaneita” – „Wyjątkowe miejsce na świecie … cud czasu, szczęśliwa harmonia historii i współczesności”. Po tym, co zobaczyliśmy na własne oczy, podpisaliśmy się pod jego słowami, które znaleźliśmy na tablicy przy głównej drodze nad wąwozem Gravina.
To unikatowe miasto uważane jest za jedno z najdłużej nieprzerwanie zamieszkałych miejsc na świecie obok takich miejsc jak Damaszek czy Jerozolima, dlatego turystom i filmowcom kojarzy się z czasami wczesnochrześcijańskimi, a nawet prehistorycznymi. Znaleziono dowody wskazujące, że ludzie byli obecni na tym terenie już dziesięć tys. lat temu tj. od czasów paleolitu, a żyli tu nieprzerwanie, bo groty, ścieżki i tajne przejścia chociaż niewygodne, były łatwe do obrony. To najbardziej spektakularny przykład osadnictwa jaskiniowego w Europie i jedno z nielicznych miejsc na świecie, których mieszkańcy mogą poszczycić się tym, że żyją w tym samym domu, co ich przodkowie sprzed dziesięciu tysięcy lat! Po raz pierwszy nazwa „Sasso” (kamień) pojawia się w dokumencie z 1204 r. Sassi di Matera to najstarsza dzielnica miasta, która dzieli się na Sasso Caveoso starsze, bardziej jaskiniowe, biedniejsze i Sasso Barisano nowsze, bogatsze, w którym wiele budynków ma trochę więcej elementów klasycznej budowli, niż tylko fasady. Sassi powstawało od epoki kamienia łupanego nad przepaścią w głębokim, długim na kilkadziesiąt kilometrów wąwozie wyżłobionym przez rzekę Gravinę, a powstawało w miękkich, wapiennych ścianach wąwozu.
Patrząc na Sassi, odnosi się wrażenie, ze miasto spływa ze zbocza jak kamienny wodospad, w którym trudno odróżnić budowle od skał. To unikalne zabytki praktykowanego tu powszechnie budownictwa „negatywowego”, polegającego nie na dodawaniu materiału, ale na jego ujmowaniu. To tysiące wydrążonych jaskiń służących jako domy. Ten fenomen został odkryty przez Włochów dopiero w latach 50. Wcześniej w świadomości Włochów to miejsce praktycznie nie istniało. Kiedy na bogatej północy kręcono hit kinowy „Rzymskie wakacje” z Audrey Hepburn i Gregorym Peckiem (1953) w Materze prawie 20 tys. mieszkańców żyło bez elektryczności, bieżącej wody, kanalizacji. Woda czerpana była z antycznych cystern, w jaskiniach nie było okien, jedyne źródło światła i powietrza to były drzwi, a czasami nie było też drzwi. Każda rodzina miała do rozporządzania jedną jamę i spali w niej wszyscy razem: mężczyźni, kobiety, dzieci i zwierzęta. Matera była wtedy siedliskiem chorób i ubóstwa, zapomnianym, brudnym, ginącym skrawkiem włoskiej ziemi z bardzo wysoką umieralnością dzieci i bardzo wysokim analfabetyzmem (90%). Skalne domy powstawały jedne na drugich, czasami takie budowle sięgały dziesięciu pięter. Ulice były zarazem podłogami dla osób wychodzących z górnych domów i dachami dla osób poniżej. Do setek mieszkań można się było dostać jedynie przez włazy, ponieważ znajdowały się poniżej poziomu ulicy.
Nie wiem, ile jest takich historii na świecie, w których jedna książka odmienia losy miasta i jego mieszkańców, ale tak stało się w przypadku Matery. Mieszkańcy innych regionów Włoch oraz władze, które skupiały swą uwagę głównie na bogatej północy, nie zdawały sobie sprawy z warunków panujących w kamiennym mieście, aż do ukazania się książki „Chrystus zatrzymał się w Eboli” Carla Leviego z 1945 r., który w latach 1935 – 1936 został zesłany na biedne południe za działalność antyfaszystowską. Przebywał w Grassano, Aliano, odwiedził Materę, ale wcześniej w drodze do brata, odwiedziła Materę jego siostra lekarka i ten jej przerażający obraz miasta Levi umieścił w swojej książce i to właśnie jej relacji miasto zawdzięcza nagły zwrot w swojej historii, a my zawdzięczamy to, że możemy teraz podziwiać jedno z najpiękniejszych miast świata. Carlo Levi pochodził z bogatej rodziny w bogatym Turynie, był lekarzem z wykształcenia, malarzem z zamiłowania, pisarzem, a z okresu paryskiego znał osobiście Prokofiewa, Strawińskiego, Moravię więc zderzenie ze skrajną biedą południa musiało być wstrząsem. Często podawana jest informacja, że Levi prawdopodobnie nigdy nie dotarł do Matery, że bazował na relacji swojej siostry, ale przeczytałam tę książkę i przedstawiam cytat: “W Materze musiałem zatrzymać się kilka godzin, aby mi przydzielono eskortę. Zobaczyłem tedy miasto i zrozumiałem, jak bardzo usprawiedliwione było przerażenie mojej siostry, u mnie łączyło się ono z podziwem dla tragicznego piękna Matery.”
Potem Levi wspominał w książce rozmowy z wieloma wykształconymi, zdolnymi ludźmi na temat “problemu Południa” jakie przeprowadził w trakcie przepustki na pogrzeb i ich kompletny brak zrozumienia życia i potrzeb ludzi Południa. Muszę powiedzieć, że lektura tego pamiętnika zesłańca wywarła na mnie ogromne wrażenie i wywołała na końcu zaskakujące wzruszenie, ponieważ kiedy okazało się, że Levi ma opuścić tych biednych chłopów, a oni płacząc, nie chcieli go puścić, on sam poczuł, że nie chce ich zostawiać. Ja też nie chciałam, żeby wyjeżdżał i żeby opuszczał tych, których los tak bardzo rozumiał i którym tak bardzo pomagał, lecząc, uzdrawiając, dokonując niemal cudów. Błagali go, żeby do nich wrócił i obiecał, że wróci i chociaż nie zrobił tego za życia, to zgodnie z ostatnią wolą został pochowany w Aliano (w książce Gagliano wg dialektu).
I właśnie odkrycie faktu, że ten bogaty Turyńczyk, obywatel świata, który zmarł w 1975 r. w Rzymie, w swoim ostatnim życzeniu chciał być pochowany “wśród swoich chłopów” było dla mnie wielkim zaskoczeniem. Pierwsze uroczystości pogrzebowe odbyły się w Eboli, a potem właściwy pogrzeb w Aliano, w którym później powstało muzeum Carla Leviego. Carlo Levi, tak jak powiedziała Maja, naprawdę pokochał tych biednych ludzi. Tytuł książki jest wymowny, bo wg autora na tereny położone za Eboli (miasto w regionie Kampania ok. 170 km od Matery) nie dotarł nawet Chrystus, jednym słowem była to kraina zapomniana i przez Boga i przez władze Italii. Książka została zekranizowana w 1979 r. przez Francesca Rosiego i film nakręcony w Materze zdobył nagrodę BAFTA i David di Donatello.
Historia ludności miasteczka w Basilicacie wzbudziła ogromne zainteresowanie intelektualistów, artystów, polityków i cała opinia publiczna została uwrażliwiona na poważne problemy społeczno – gospodarcze południowego regionu. Sukces książki tłumaczonej na wiele języków był początkiem zmiany losów mieszkańców Matery.
W 1951 r. „Gazzetta del Mezzogiorno” dała na pierwszej stronie wielki tytuł „Wstyd narodu”. Tych samych słów użył już wcześniej w swoim głośnym przemówieniu lider komunistów Palmiro Togliatti, który był w Materze w 1948 r.
W 1950 r. przyjechał premier republiki Alcide de Gasperi, a mieszkańcy Matery płakali ze szczęścia, że może ktoś wreszcie odmieni ich los, że może nareszcie będą żyli jak ludzie.
Rzeczywiście rząd wybudował nad wąwozem osiedle nowych domów wyposażonych w dobrodziejstwa cywilizacji i przesiedlił do nich ludność jaskiniowego miasta (1953-1968).
Niestety wraz z przesiedleniami bezpowrotnie zniszczona została kultura tzw. vicinato (sąsiedztwo), jego dialekt „materano”, obyczaje i pieśni. Był to zespół domów-jaskiń, zwykle około dziesięciu, z drzwiami wychodzącymi na jedno podwórko, zamieszkanych przez 80-100 osób. Ciasne wnętrza jaskiń służyły głównie do spania, przyrządzania posiłków i jedzenia, natomiast pranie, szycie, przędzenie wełny, czy wyplatanie koszy odbywało się na wspólnym podwórku, dlatego wielu mieszkańców nocami nielegalnie wracało do swych domów.
W 1986 r. wydano prawo, które pozwalało wziąć nieruchomość w dzierżawę na 99 lat pod warunkiem, że się ją odrestauruje. Dziś wnuki przesiedleńców wracają do zmodernizowanej i zelektryfikowanej Matery, by w hotelach, winiarniach i trattoriach, na które zamieniono w międzyczasie jaskinio-domy, przyjmować turystów i filmowców.
W Materze, która jest praktycznie gotowym planem filmowym starożytnych miast np. Jerozolimy, nakręcono ponad 50 filmów, a są to m.in. „Ewangelia wg Św. Mateusza” Pier Paolo Pasoliniego z 1964 r., „Maria” Abla Ferrary z 2005 r. z Juliette Binoche grającą Marię Magdalenę, głośna „Pasja” Mela Gibsona z 2004 r., nowa wersja „Ben-Hura” z 2016 r. również Mela Gibsona no i ostatni James Bond “Nie czas umierać”, którego premiera światowa zapowiedziana jest na jesień 2020 r.
Ciekawostką jest, że Mel Gibson zaprzyjaźnił się z jednym z restauratorów i za zgodą reżysera serwuje w swojej Trattoria Lucana „Fettucine alla Mel Gibson” (makaron wstążki).
Zwiedzanie Matery to snucie się w górę i w dół po niezwykle urokliwych krętych uliczkach, tajemniczych zakamarkach, zaułkach, widokowych balkonikach, kamiennych schodach, które w dzień, a szczególnie po zmierzchu podświetlone punktowo, dostarczają niezwykłych wrażeń. Właśnie na takim widokowym balkonie dopadł nas pierwszego wieczoru jakiś Włoch i zagadał na śmierć i nawet zastanawialiśmy się, czy nie czeka na jakiś datek. Musieliśmy go brutalnie opuścić w połowie słowa, ale wcześniej zadał nam zagadkę: jakie dwa języki znają wszyscy Włosi? Sam powiedział, że jeden to włoski, a drugi? Najszybciej zgadła Małgosia i powiedziała, że drugi język to język gestów, mowa ciała. Na taką odpowiedź czekał Włoch opowiadacz, zawzięcie przy tym oczywiście gestykulując.
Jedną z atrakcji w ramach tytułu Kulturalnej Stolicy Europy, jaką mieliśmy okazję podziwiać, była plenerowa wystawa rzeźb Salvadora Dali – La persistenza degli opposti (Trwałość przeciwieństw) – „Taniec czasu” (pływający zegar) „Surrealistyczny fortepian”, „Przestrzenny słoń” i „Kosmiczny nosorożec” i prawdę mówiąc te surrealistyczne rzeźby wyglądały dosyć abstrakcyjnie w tym bardzo starym mieście.
Chodząc po Materze nad wąwozem musieliśmy wreszcie kiedyś dojść do naszego śpiewającego barda, który zauroczył nas przepiękną piosenką “Paese” (Kraj), a niektórych wzruszył do łez. Uznaliśmy nawet, że z akompaniamentem gitary lepiej zaśpiewał, niż oryginał czyli Nicola di Bari.
W Materze jest ponad 100 kościołów wykutych w skale, ale tylko kilka z nich przeznaczonych jest do zwiedzania. Widzieliśmy najważniejszy górujący nad miastem Chiesa di Santa Maria di Idris, kościół jaskiniowy z XII w., który wewnątrz został połączony korytarzem na początku XIX wieku z kościołem San Giovanni in Monterrone całkowicie wykutym w skale.
Convent of Sant’Agostino – monumentalny kościół i klasztor na krawędzi wąwozu. Kompleks składa się z klasztoru zbudowanego przez mnichów w 1592 r. i kościoła Santa Maria delle Grazie, zbudowanego w 1594 r.
Chiesa di San Francesco d’Assisi barokowy XIII-wieczny kościół na centralnym placu Piazza San Francesco, głównym szczycie miasta, gdzie stał surrealistyczny fortepian Salvadora Dali
Cattedrale della Madonna della Bruna e di Sant’Eustachio romańska katedra też z XIII wieku przy Piazza Duomo, która jest głównym katolickim miejscem kultu, a stoi na wzgórzu dzielącym dwa Sassi.
Warto w tym miejscu powiedzieć, że co roku od ponad 600 lat dzień 2 lipca jest szczególnym dniem dla mieszkańców Matery, ponieważ tego dnia odbywa się Festa della Madonna della Bruna czyli uroczystości poświęcone patronce miasta, Madonnie della Bruna. Według legendy rolnik, wracając z pola swoim wozem, spotkał młodą „autostopowiczkę”, kobietę ubraną w szmaty i postanowił podwieźć ją do bram miasta, niedaleko kościoła Piccianello. Po zejściu z wozu nastąpił cud: dziewczyna zmieniła się w posąg Matki Boskiej. Obchody święta przetrwały do dziś w niezmienionej formie. Miasto od 29 czerwca jest pięknie przystrojone świetlnymi dekoracjami, a 2 lipca już od świtu właściwe uroczystości rozpoczynają się petardami i defiladami pasterzy i rycerzy, zwieńczone triumfalnym pochodem Matki Boskiej na carro, specjalnie przygotowywanym przez cały rok przez artystę z Matery rydwanie. Jest on wykonany z papier-mâché, ozdobiony postaciami świętych, aniołami i różnego typu dekoracjami. Po trzykrotnym okrążeniu Piazza Duomo i umieszczeniu w katedrze figury Madonny, rydwan rusza dalej na Piazza Vittorio Veneto i rozpoczyna się kulminacyjny moment, czyli spektakularne zniszczenie go przez mieszkańców, bo każdy chce zachować na szczęście oderwany przez siebie element, a później, około północy odbywa się pokaz sztucznych ogni. Wielka energia młodych ludzi rozdzierających na kawałki rydwan może zaskakiwać, ale ten triumf poświęcenia, wyniesienia i gwałtowności doskonale odzwierciedla to, co znaczy być Włochem. Dlaczego rydwan jest triumfalnie niszczony pod koniec procesji? Jedną z hipotez jest strach przed atakiem na miasto przez Saracenów. W tym przypadku mówi się, że Materanie rozbili wóz, aby zapobiec kradzieży cennych ozdób przez napastników. Inny trop mówi, że hrabia Tramontano, władca Matery, obiecał mieszkańcom co roku nowy rydwan, aby uhonorować patronkę miasta w szczególny sposób. Obywatele nie zmarnowali okazji, a poprzez rozbiórkę wozu tyran został zmuszony do dotrzymania obietnicy.
* Castello Tramontano – od 2008 r. jest w nieustającym remoncie, zamknięty dla zwiedzających, więc zamku na wzgórzu Lapillo w Parco del Castello nie zwiedziliśmy. Zakratowany, zakłódkowany, ale może i dobrze, bo to była siedziba szesnastowiecznego znienawidzonego przez lud za narzucanie bardzo wysokich podatków hrabiego Giovan Carlo Tramontano. Tramontano mnożył swoje długi, a Materę poddawał ciężkim podatkom i blokował też dostęp do zbiorników wody. Budowla, wzorowana na słynnym neapolitańskim zamku Maschio Angioino (znanym też jako Castel Nuovo), nie została dokończona właśnie przez podatki… Zamek miał być bowiem wybudowany na koszt miasta. Uciśnieni materanie zbuntowali się w końcu przeciw tyranowi i zamordowali go w grudniowy wieczór 1514 roku. Początkowo planowano zburzyć zamek, by całkowicie wymazać hrabiego z pamięci miasta, ale ostatecznie budynek został oszczędzony. Przez wiele lat budowla była wykorzystywana jako więzienie. Deszcz, jaki nas akurat tam dopadł, idealnie pasował do scenerii i ponurej historii zamku i zdjęcie oddaje ten mroczny klimat.
* Casa Grotta di vico Solitario – przykładowe domostwo wykute w skale, które Wojtek nazwał żartobliwie naszą miejscówką. Jaskinia podzielona była na dwa pomieszczenia: mniejsze dla drobnych zwierząt gospodarskich i na narzędzia rolnicze i drugie większe dla wieloosobowej rodziny, konia i kur – kury trzymano pod łóżkiem, a malutkie dzieci spały w dolnej szufladzie komody. Groty posiadały pomysłowy samowystarczalny system zbierania wody, która służyła do różnych celów. Pod podłogą niemal każdego mieszkania była wykuta ogromna cysterna na deszczówkę, która spływała kanałami po dachach, ścianach i ulicach. Ściekami chlustano w dół, do rzeki, wprost po ścianie parowu, a kto nie miał doń łatwego dostępu, korzystał z usług człowieka ciągnącego na wózku beczkę z nieczystościami. Elektryczności albo nie było, albo świeciła tylko jedna żarówka, podłączona do instalacji ulicznej. Chodząc po pięknie oświetlonej, wyposażonej, czystej grocie warto uruchomić wyobraźnię i przenieść się do lat pięćdziesiątych XX wieku i wcześniejszych…
Chciałam na koniec przedstawić jeden wyjątkowy dzień w Materze (8 kwietnia 2019 r.), który zapisał się nam w pamięci jako ciąg przedziwnych, ale w efekcie szczęśliwych zdarzeń. Początkiem było z pozoru niewinne zatrzaśnięcie przeciągiem drzwi do apartamentu, tyle że w środku został klucz, buty do wyjścia, plecaki z dokumentami, pieniędzmi itp. Dla niezorientowanych przebywaliśmy przez chwilę na tarasie, czyli dachu naszego apartamentu przy Via Francesco Paolo Volpe w Quasi Sassi, jak to określiła Beatka i łapaliśmy rzadkie promienie słońca, ciesząc się bliskim widokiem na prawdziwe Sassi. Planowaliśmy wczesne wyjście, żeby zdążyć na bus, który zawiózłby nas na drugą stronę wąwozu, a bus w poniedziałek miał tylko jeden kurs o 10.00 rano z Piazza Postergola o Pistola. Chora na lumbago właścicielka, litując się nad nami, dotarła z zapasowym kluczem, najszybciej jak mogła, podczas gdy Wojtek już kombinował drabinę od ekipy remontowej z sąsiedztwa od strony otwartego balkonu! Potem w naszym szalonym marszobiegu, mijając nasz znak rozpoznawczy drogi do domu tj. wielki, poszarzały, kiedyś zapewne biały szlafrok moczony codziennie przez deszcz i suszony przez słońce, Wojtek wdepnął, wiadomo w co i długo się kąpał w każdej kałuży (niektóre od razu z pumeksem), a my zapewnialiśmy go, że to na szczęście, Małgosia mało się nie zabiła na zlewającej się z otoczeniem barierce, potem okazało się, że jedyny bus już odjechał, potem strażnik miejski w pięknym mundurze poproszony o pomoc przez Maję znającą doskonale włoski, wspieraną przez całą grupę (głównie uśmiechami) zaczął coś organizować opowiadając przy okazji o trzech śpiewających pokoleniach wstecz w rodzinie i zesłał nam z nieba Sergia z busem, a Sergio Włoszkę z taksówką (dla naszych panów, bo do busa się nie zmieścili), potem strażnik kazał się z wdzięczności całować w policzek (bacio!) więc został wycałowany i wyściskany, a potem już był wesoły, śpiewający bus, Sergio – były przewodnik (!) i opowieści o Materze. Dowiedzieliśmy się m.in., że z powodu zagrożeń – częstych najazdów wrogów i ataków dzikich zwierząt np. wilków mieszkańcy porzucili groty po jednej stronie wąwozu i przenieśli się na drugą stronę. Okazało się też, że w latach osiemdziesiątych XX w Matera praktycznie bez szwanku przeżyła trzęsienie ziemi, bo wszystkie domy stanowią zwarty monolit.
Widzieliśmy niesamowitą panoramę Matery z przeciwległego zbocza wąwozu (szkoda, że głowę urywało, ale dobrze, że nie lało), widzieliśmy wykuty w skale kościół wielu religii i inne kiedyś zamieszkałe groty, staliśmy na wzgórzu, na którym kręcono scenę ukrzyżowania Chrystusa w “Pasji” Mela Gibsona, oglądaliśmy i wąchaliśmy oregano wierząc Włochowi, że wie co mówi i nie wierząc Ewie ogrodniczce protestującej, że to tymianek i zwracając Jej potem honor w Materze!
Była sesja zdjęciowa, a Sergio wybrał piękną Beatkę – stupenda ragazza! do wspólnej fotografii i na hasło marito (mąż) rzucił: niente problema! Powrót z Sergiem był równie wesoły i okraszony piosenkami, a na końcu zaśpiewaliśmy mu “Tak niedawno żeśmy się spotkali, a już pożegnania nadszedł czas” i Sergio, który przecież nie zrozumiał ani słowa, powiedział: quante emozioni…
To nie był koniec niespodzianek, bo polecił nam Filomenę – swoją caro amici, która miała nas wieczorem nakarmić, a poznaliśmy ją wcześniej pijąc u niej kawę i próbując zamówić panzerotti, ale były tylko 4 sztuki więc zrezygnowaliśmy. Wieczorem w Keiv Caffe barze-kawiarni-restauracji Filomeny przy Piazza S. Pietro Caveoso czekało na nas osiem pancerfaustów jak je nazwaliśmy, czyli włoskich pierogów gigantów z szynką, serem, pomidorami, które dostaliśmy gratis i które jedliśmy przez dwa dni!
Wieczór z niezwykle sympatyczną Filomeną, jej kotem (Filemonem?), pyszną kolacją i ekstra dodatkiem czyli bardzo ostrą peperoncino w oliwie był naszym pożegnaniem z gościnną, wyjątkową Materą.
Na Bonda i jego bandę, która miała w tym samym czasie rozpocząć zdjęcia nie wpadliśmy, bo okazało się szczęśliwie, że produkcja została przesunięta na sierpień, ale lokal Filomeny Keiv Caffe został wybrany jako miejsce posilania się ekipy filmowej, a my tam byliśmy, wino piliśmy i Filomenę ściskaliśmy!
Film Riccardo Piazzalunga – “Matera città”
Przypisy
1. https://wyborcza.pl/magazyn/7,124059,24314939,matera-miasto-gdzie-zatrzymal-sie-jezus.html
2. https://italia-by-natalia.pl/matera-zwiedzanie-przewodnik/
3. https://discoveritaly.alitalia.com/en/ae/destinations/bari/the-traditional-italian-festa-della-bruna-in-matera
4. http://bazylikata.sassimatera.net/2013/03/zamek-castello-tramontano-matera.html
7 komentarzy