Tamara Łempicka i jej powiązania z Włochami przewijały się na Italomanii prawie dwa lata przed wystawą, a zaczęło się od powieści Grzegorza Musiała o Łempickiej „Ja, Tamara” z mocnymi włoskimi wątkami w życiorysie, którą przeczytała i zreferowała nam zachwycona książką Maja. Okazuje się, że autorem jest lekarz okulista z tytułem doktorskim z Bydgoszczy, czyli krajan Mai. Jest jednocześnie pisarzem i poetą tłumaczonym na wiele języków i jest też tłumaczem poezji z angielskiego.
Maja powiedziała, że książka napisana jest fenomenalnym językiem, że dawno czegoś takiego nie czytała i nie przeżywała, że Ją to po prostu powaliło! Na dowód przytoczyła kilka niezwykle poetyckich cytatów i sądzę, że właśnie poetycka twórczość i poetycka dusza autora wpływa na niezwykły język jakim posługuje się pisząc prozą.
„O, cudzie Włoch! Tajemnico, która obsiałaś tamten skrawek ziemi ziarnem z najlepszych spichlerzy Boga… O geniuszu, jakiego ta ginąca Europa już nigdy mieć nie będzie…”
„Życie i śmierć, tylko we Włoszech takie zgodne w duecie, nawet radosne, bo układają się w jakiś naturalny korowód przeciwieństw, w zwyczajną kolej rzeczy – nadzwyczajnych. I tylko tu, poprzez sztukę, brzydota śmierci nieustannie odmienia się w nieśmiertelność piękna, wymieniając się z nim swymi elementami”.
„Włoski to jest czysta muzyka, nie ma drugiej takiej mowy, która by w ustach grała jak klawikord, śpiewała jak Callas, dudniła lirą korbową, cyzelowała cytrą, dawała lente violi…”
“Łacińska miłość życia chroniła tych mediolańskich bogaczy przed trupim chłodem duszy, jaki często ozdabia twarze paryskiego monde’u”.
“…ta eksplozja życia przypomniała mi, jak słoneczna jest dusza Włochów. Nie, temu narodowi faszyzm nie zagraża…” (Maja dodała: jednak zagroził)
“Czy gdzieś jeszcze w świecie, poza Włochami, można z portierem hotelowym rozmawiać o freskach Signorellego?”.
” I znów pojawiła się myśl: jak niezmienna jest uroda zaklęta w ciałach Włochów! Ta mieszanka genów etruskich, greckich, normańskich, arabskich… Tyle wojen, najazdów, rzezi – a oni wciąż piękni. Niejeden mógłby w tej chwili rozebrać się do naga i stanąć na cokole zamiast Dawida Michała Anioła – i niewiele by ich różniło”.
Z całego bardzo barwnego życiorysu Tamary Łempickiej warto podkreślić wczesny wątek związany z włoską sztuką, a mianowicie od 1907 r. czyli w wieku 9 lat zaczęła symulować problemy zdrowotne i szantażem wymuszała coroczne wakacje we Włoszech. W trakcie tych wakacji, na które jeździła z babcią, zapoznała się ze sztuką renesansowych mistrzów, których obrazy oglądała we Florencji, Rzymie i Wenecji. Wpływ tych dzieł jest widoczny w dwóch pierwszych okresach twórczości malarki.
Łempicka podzieliła później los wielu artystów, bo jako malarka była za życia nie bardzo doceniana, natomiast robiła wszystko, żeby przyciągnąć uwagę mediów głównie niezwykle barwną, często dramatyczną, odważną, skandalizującą historią życia (była biseksualna), którą sama tworzyła. O obecnej wartości jej prac najlepiej świadczą wyniki światowych aukcji. W 2018 r. jej obraz La Musicienne został sprzedany na aukcji w Nowym Jorku za ponad 9 mln $, stając się najwyżej wylicytowanym obrazem polskiego artysty w historii. Rekord ten został pobity w 2019 r., kiedy obraz La tunique rose sprzedano za 13,3 mln $ (52 mln zł), a kolejny rekord został pobity w 2020 r. ponieważ obraz Portrait de Marjorie Ferry został sprzedany za 16,3 mln £ (ponad 82 mln zł).
Naszą wyprawę na zapowiadaną pierwszą w Polsce monograficzną wystawę 60 prac Tamary Łempickiej w Muzeum Narodowym w Lublinie pilotowali Janusz i Maja dzwoniąc do MN i rezerwując bilety z oprowadzaniem kuratorskim. Otwarcie wystawy miało miejsce 18 marca w związku z przypadającą w tym dniu 42. rocznicą śmierci artystki, a my wybraliśmy się tydzień później.
Wystawa nosiła tytuł “Tamara Łempicka – kobieta w podróży”, bo jak powiedziała Łempicka:
Życie jest jak podróż. Spakuj tylko to, co najbardziej potrzebne, bo musisz zostawić miejsce na to, co zbierzesz po drodze.
Wystawa została zorganizowana we współpracy z Villą la Fleur z Konstancina i z Tamara de Lempicka Estate, którą zarządza prawnuczka Tamary – Marisa de Lempicka. Na wystawę składają się nie tylko dzieła sztuki, ale i osobiste pamiątki po Tamarze pochodzące z polskich publicznych i prywatnych kolekcji oraz muzeów z Francji, m.in. Centre Pompidou, Muzeum MUDO, Muzeum Sztuki Nowoczesnej André Malraux i Muzeum Sztuk Pięknych w Nantes.
Pojechaliśmy w 12 osób trzema samochodami i chociaż po kilku tygodniach ciepłej, słonecznej pogody niebo się zaciągnęło i zimny wiatr trochę nas mroził, to w porównaniu z atakiem zimy tydzień później naprawdę nie możemy narzekać!
Jeśli chodzi o samą wystawę to napiszę krótko, bo zdjęcia mówią same za siebie, ale rozwinę wątek historii jednego obrazu, bo jest intrygujący. Wszyscy byliśmy pod wrażeniem i wystawy i rewelacyjnego młodego kuratora Łukasza Wiącka, bo dzięki jego przekazowi Łempicka ożyła w emocjonujących opowieściach. Co do twórczości Łempickiej to bardzo zaskoczyły wszystkich hiperrealistyczne martwe natury, bo malarkę znamy głównie z jej charakterystycznych portretów w stylu art déco uważanych za kwintesencję tego stylu. Łempicka nazywana jest królową art-deco.
– Byłam bardzo przygnębiona – mówiła. Pójdę do katolickiego klasztoru. Zostanę zakonnicą. I wtedy będę malować. Ale nie chcę wystawiać, niepotrzebny mi sukces. Depresja, załamanie nerwowe, depresja. Byłam we Włoszech i zapytałam, „gdzie jest klasztor?”. A oni powiedzieli, „ależ tu, w Parmie, to całkiem blisko”. Znalazłam klasztor i zwróciłam się do zakonnic. A one powiedziały: „Usiądź moje dziecko”. To było takie miłe, że powiedziały do mnie „moje dziecko”. Byłam bardzo przygnębiona i czekałam, może z 10 minut, może ze 20. Nie wiem. I następnie zobaczyłam starszą panią, która podeszła do stołu i to była ona. To była matka przełożona. Powiedziała „dziecko, matka przełożona jest tutaj”. Poprosiłam, żeby przyjęła mnie do klasztoru. Ale nagle zapragnęłam namalować tę fantastyczną twarz, utrwalić wyraz twarzy tej kobiety. W jej oczach było cierpienie. Wyszłam nie mówiąc ani słowa. Kiedy przyjechaliśmy do Ameryki powiedziałam do męża „Chcę malować”. Byłam pierwszy raz w Nowym Jorku i codziennie jeździłam do starej, brudnej pracowni. Postawiłam tam krzesło, położyłam kawałek czarnego i kawałek białego materiału. I ona tam była. Matka przełożona siedziała na krześle. I mówiłam do niej. Powiedziałam „głowa trochę bardziej w lewo, dziękuję bardzo, odpocznijmy”. Jakbym oszalała. Rozmawiałam z nią i myślałam, że tam jest. Była jak światło.
Obraz ten miał dla niej duże znaczenie, a praca nad nim była oczyszczeniem duszy i umysłu.
Maja pytała potem nas na Italomanii czy widzieliśmy niebieskie Bugatti w szklanej gablocie przed muzeum, które w symboliczny sposób zapowiadało wystawę i zachęcało do jej zwiedzania. To jedyne takie Bugatti w Polsce. Oglądałyśmy je razem z Beatką i okazało się, że Beatka wiedziała już coś, co potem potwierdził kurator wystawy – zielonych Bugatti z obrazu Łempickiej nikt nie produkował!
Maję urzekło prezentowane pod koniec wystawy zdjęcie sędziwej już Łempickiej, mnie też, a Małgosi udało się uchwycić młodą kobietę o bardzo oryginalnej fryzurze na tle zdjęcia Łempickiej. Fryzura mocno zaintrygowała Joasię więc zdjęcie było poniekąd na zamówienie, a anonimowa modelka Małgosi doskonale wpisywała się w niekonwencjonalność zdjęciowej stylizacji i całego życia Łempickiej.
Szukając po wystawie klimatycznego miejsca na gorącą kawę, herbatę i ewentualną przekąskę trafiliśmy w uroczy zaułek z kawiarnio-naleśnikarnią „Zadora” przy samym Rynku, gdzie zajęliśmy połowę miejsc. Pusty z zimna ogródek w cichym podwórku na pewno pomógłby z frekwencją i moglibyśmy posiedzieć i pogrzać się w słońcu, ale i tak wszyscy byli zadowoleni.
Starówkowe obiekty zostały podzielone do omówienia między uczestników wyprawy, ale nie wszędzie dotarliśmy z braku czasu i zimna i krótszego dnia, który od następnego dnia miał nas dopiero cieszyć czasem letnim. Najważniejsze udało się jednak zobaczyć i omówić. Stary Lublin ze swoją wielowiekową historią okazał się piękny, ciekawy, różnorodny i wart ponownych odwiedzin, ale może już indywidualnych, bo to tylko dwie godziny jazdy pociągiem z Warszawy.
Przy okazji zwiedzania okazało się też, że niektórzy mają jakieś rodzinne wspomnieniowe powiązania z Lublinem i nie zawsze wesołe, bo związane z okresem wojny.
Oto lista najciekawszych obiektów do zwiedzenia i omówienia przygotowana przez Maję, która została podzielona tematycznie na poszczególne osoby i zrealizowana prawie w całości podczas zwiedzania miasta.
1. Brama Krakowska i hejnał o 12-tej
2. Wieża Trynitarska i Kamień Nieszczęścia
3. Rynek Starego Miasta
4. Ratusz Miejski (Trybunał Główny Koronny) i deptak
5. Perła baroku – archikatedra Św. Jana Chrzciciela i Jana Ewangelisty
6. Bazylika i klasztor dominikanów
7. Brama Grodzka i Kamienica Kota, Baszta Gotycka
8. Plac Po Farze, Zaułek Panasa i Latarnia Pamięci
9. Zamek Lubelski
10. Kaplica Trójcy Świętej
11. Centrum Spotkania Kultur
12. Plac Litewski
Do polecanej przez Maję żydowskiej restauracji „Mandragora” mieszczącej się też przy Rynku nie dostaliśmy się, bo nie było miejsc więc zakotwiczyliśmy się na koniec wyprawy tam gdzie był dłuuugi stół, który wszystkich nas pomieścił i gdzie było baaardzo ciepło. „Stół i Wół” tuż przy Bramie Krakowskiej nie wróżył lokalnego cebularza, o którym opowiadała Maja i rzeczywiście dominowały jakieś amerykańskie dania w wielkich amerykańskich porcjach – generalnie burgerownia i stekownia z ogromnymi ćwiartkami mięsa w przeszklonych lodówkach, chyba w charakterze turystycznej atrakcji, ale nie narzekaliśmy. Głód i zimno zostały skutecznie pokonane chociaż trochę to trwało…
Zupa grzybowa z prażoną dynią, która miała mieć poj. 350 ml okazała się wielką michą, bo „tak się kucharzowi nalewało”, ale była gorąca, gęsta i bardzo smaczna. Z konfrontacji poobiednich wynikało, że najlepiej wyszli na zamówieniach ci, którzy zdecydowali się na glazurowane kruche żeberka, podobno palce lizać:)
Wracaliśmy rozgrzani i syci, wręcz przejedzeni, ale bardzo zadowoleni z kolejnej odkrywczej wyprawy Italomanii, w której tym razem sami dla siebie byliśmy przewodnikami po mieście, natomiast naszą przewodniczką po stylu art-deco była Tamara Łempicka, wyjątkowa artystka zakochana w dziełach włoskich renesansowych mistrzów.
Przypisy
-
- https://zamek-lublin.pl/wystawy-czasowe/tamara-lempicka-kobieta-w-podrozy/
- https://pl.wikipedia.org/wiki/Tamara_%C5%81empicka
- https://www.britishpoles.uk/obraz-tamary-lempickiej-sprzedany-za-rekordowa-cene-w-londynskim-christies/
- https://tvn24.pl/biznes/ze-swiata/obraz-tamary-lempickiej-portret-marjorie-ferry-sprzedany-na-aukcji-za-164-miliona-funtow-ra1003762-4495635
- https://niezlasztuka.net/o-sztuce/tamara-lempicka-dziesiec-nieznanych-faktow-na-jej-temat/
- http://www.dziennikteatralny.pl/artykuly/tamara-lempicka-malarka-owiana-legenda.html
1 komentarz